Próba ognia

12:47:00 2 Comments A+ a-


Udało się! Jest pierwsze, duże zlecenie. Adrenalina gwałtownie podskoczyła. Szaleństwo endorfin i może też innych, nieznanych mi z imienia hormonów. Jednym słowem, wielka radość przepełnia moje serce, ale umysł ostrzega- to również wielka odpowiedzialność. Mam szansę pokazać, co potrafię i nie mogę jej zaprzepaścić.

Historia z uczuciem w tle

Jak do tego doszło? Jak to w tym biznesie często bywa- marketing szeptany wciąż najskuteczniejszy. Od kilku miesięcy na biurku mojego męża na honorowym miejscu stoi wyszywana karteczka, którą "podarowała" mu Hania z okazji Dnia Ojca (nie pochwaliłam się nią na BLOGU, kajam się...) Mąż, wzruszony i dumny, oprawił to dzieło sztuki hafciarskiej w ramkę i wziął do pracy. W końcu wśród jego kolegów trafił się amator tego typu ozdób i oto mam zlecenie na urodzinowy obrazek.

Under pressure...

Czasu mam na to niewiele, ale jest to do wykonania. Jeśli tylko nie dam się podejść tym małym, przebiegłym potworkom. A one będą robić wszystko, aby odciągnąć mnie od pracy, to pewne, jak amen w pacierzu...
Ostatnio wspominałam o słynnym i bardzo groźnym "syndromie studenta" (TUTAJ), ale cudowna przemiana w perfekcyjną panią domu nie jest jedynym niebezpieczeństwem. Dużo bardziej dokuczliwe są nasze małe przyzwyczajenia. Codzienne, z pozoru niewinne, przyjemności, którym nie potrafimy się oprzeć.

Mała czarna

Bez wątpienia należy do nich kawa. Moja miłość. Wszyscy doskonale wiedzą, że jestem zdeklarowaną kawoholiczką i nie kryję swojego nałogu. Wręcz przeciwnie- obnoszę się z nim przed całym światem. Ale nawet ja wiem, że kolejna "przerwa na kawę" to już przesada. Nikt nie zaprzeczy, że kofeina wspaniale pobudza umysł i ciało (nie chcę nawet słyszeć o zielonej herbacie- NIE DZIAŁA NA MNIE), ale kawusia nigdy nie jest sama. Za nią zaraz pojawia się ciasteczko, czekoladka, pankejki i inne pyszności. I nagle okazuje się, że zamiast robić swoje i tylko popijać małą czarną, rozsiadam się wygodnie na kanapie, otoczona talerzykami, bo mam coffee break przecież!

Złapana w sieć

A teraz skojarzmy fakty: kawa, komputer, nie słyszę bata nad sobą...i co robię? Oczywiście, odpalam Facebooka! Ktoś powie, prowadzę funpage, Facebook to moje środowisko pracy- to rozumiem. Ale to nigdy nie kończy się na zawodowych powinnościach. Ręka aż świerzbi, myszka aż trzeszczy, żeby kliknąć w to zdjęcie, obejrzeć filmik, wejść na stronę- sporo tego na fejsie. Niespodziewanie ląduję na kwejku czy innych demotywatorach. A stąd już tylko krok do przepaści.

Kiedy powiem sobie "dość"?

Przerwa na kawę, czy przekąska to również doskonały pretekst, żeby obejrzeć nowy odcinek ulubionego serialu. Można też włączyć telewizor. Gospodarze programów śniadaniowych nie pozwolą mi się nudzić. Przekrój tematyczny od mydła do powidła, na pewno znajdę coś dla siebie. Ja jednak wolę ulubiony serwis filmowy w internecie. Najpopularniejsze seriale na wyciągnięcie ręki! A z nimi mam taki problem, że nie potrafię się zatrzymać. Jak mi się który spodoba, to pozamiatane- lecę sezonami. Nie mogę sobie potem znaleźć miejsca, dopóki nie obejrzę do końca (jeśli, oczywiście, mają koniec).

Challenge accepted!

Ciężkie dwa tygodnie przede mną. Prawdziwa próba ognia, która zweryfikuje, czy jestem odpowiedzialną i dojrzałą osobą, której można powierzyć poważne zadanie :) Oczywiście, wywiążę się z zobowiązania, ale chcę w końcu zrobić to "po ludzku"- oddzielić obowiązki od przyjemności, znaleźć czas na odpoczynek i mądrze zarządzać czasem. Bo przecież praca to nie wszystko.


Rozpraszacze moje słodkie ;)


O jedno sprzątanie za daleko

15:03:00 0 Comments A+ a-


Studencka brać odetchnęła z ulgą. Sesja dobiegła końca. Można znowu rzucić książki w kąt i oddać się słodkiemu nieróbstwu. Co prawda, ja te beztroskie czasy mam już za sobą, ale jest jedna rzecz, która mi pozostała. Kiedy zbliżały się terminy egzaminów, a oś czasu nagle się zakrzywiła i okazało się, że tych wszystkich opasłych tomów nie da się przerobić w kilka dni, działo się coś magicznego.

Do czego jesteśmy zdolni, aby się nie uczyć?

Czy ktoś już napisał na ten temat pracę? Z naukowego punktu widzenia to zjawisko jest fascynujące. Oto przez cały rok wszelkie przedmioty w mieszkaniu może pokrywać kilkucentymetrowa warstwa kurzu, w kątach straszą pajęczyny, a przez okno już nic nie widać i nikomu to nie przeszkadza, aż tu nagle przychodzi sesja i studenci budzą się z letargu. Ja również w oka mgnieniu zamieniałam się w perfekcyjną panią domu.

Home, sweet home?

Podobnie jest z pracą w domu. Ostatnio pisałam o wolności i jej zgubnym wpływie (TUTAJ). Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Kiedy decydowałam się na własną działalność, nie miałam pojęcia ile niebezpieczeństw na mnie czyha. I to we własnych czterech kątach!

Kiedy miałam do wykonania ważną pracę, atakowały mnie z każdej strony nieumyte kubki, brudne talerzyki. Kilka naczyń w zlewie urastało w moich oczach do rozmiarów wielkiego stosu. Musiałam działać natychmiast.

No dobrze, gary pomyte, można wziąć głęboki oddech i oddać się bez reszty pracy ... Mówiąc to w duchu, kątem oka namierzyłam na podłodze okruszki. Zaledwie parę. Zaraz, zaraz... To są okruchy! Ogromne i obrzydliwe, łypią na mnie z posadzki i śmieją mi się prosto w twarz. Bezczelne. Już ja wezmę miotłę i pokażę im, gdzie raki zimują.

Sytuacja opanowana. Ale wtedy przypominałam sobie o zaległym praniu. O obiedzie. O porozrzucanych ubraniach. Jest jeszcze tyle do zrobienia! Praca nie zając, nie ucieknie.

Fatalne zauroczenie

Teraz również zmagam się z tymi demonami. A okazji do grzechu jeszcze więcej, bo Hania potrafi narobić bałaganu. Próbuję jednak okiełznać te zapędy. Przecież gdybym pracowała na etacie, te wszystkie obowiązki wykonywałabym po powrocie do domu. To moje kolejne postanowienie- nie dać się odciągnąć od pracy nagłym przypływem uczuć do mopa.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Tak mówią.