04:33:00 2 Comments A+ a-

 
Wszystko to, co do tej pory pisałam o pracy w domu- te wszystkie przeszkody, rozpraszacze plus absorbująca do granic wytrzymałości Hania- to wszystko nic. Małe piwo. Błahostka, chciałoby się powiedzieć. To co, tak naprawdę mnie hamuje, to ja sama. Potwór siedzi we mnie. I co chwilę szczerzy kły.

Bez pracy nie ma kołaczy

Czy można nazwać pracą wszystkie działania, które, choć czasochłonne i wymagające poświęcenia, nie dają wymiernych korzyści (czyt. pieniędzy)? Czy to jest ta uświęcona praca przez duże "P"? Czy mogę stawiać się na równi ze sprzedawcami, którzy całe dnie spędzają na kasie? Nauczyciel niesie oświaty kaganiec, lekarz leczy ludzi, robotnik kopie rowy- wszystko dla dobra ogółu. I każdy z nich dostaje zapłatę. A ja?

Quo vadis, kobieto?

Ja wybrałam inną drogę. Ciągle słyszę pytania "gdzie pracujesz?", "czym się zajmujesz?". I nieustannie doznaję dziwnego poczucia winy. Przecież ja siedzę w domu, robię co chcę, nikt mnie nie goni, nikt nie rozkazuje. Wszyscy mi zazdroszczą, że nie muszę chodzić do pracy. A ja nie mam odwagi, by powiedzieć głośno i wyraźnie, że też pracuję.

Ja tu pracuję!

Wiara w siebie to podstawa. Zaufać sobie. Być pewną, że to co robię ma sens.
Nie zarabiam wielkich pieniędzy? Mam ten luksus, że mogę sobie na to pozwolić. Ale to tylko kwestia czasu. Muszę to sobie powtarzać każdego dnia przed lustrem. A przy następnej okazji z dumą powiedzieć: "Jestem kreatorką marki, rękodzielnikiem, blogerem, specjalistką ds.Marketingu, PR oraz Social Media, copywriterką, fotografem i grafikiem, sekretarką i koordynatorką biura". W jednym.