Dlaczego nie rozumiemy współczesnej młodzieży?

16:54:00 0 Comments A+ a-



Z dzisiejszą młodzieżą problem mają nie tylko starsze pokolenia, ale również rodzice- nie rozumiemy naszych dzieci. Czy to klasyczny konflikt pokoleń? A może kryje się za tym coś więcej- strach przed nowoczesnością, za którą po prostu nie nadążamy?

O tempora, o mores!

Cytat Cycerona jest powtarzany od wieków. Pamiętacie jak bardzo denerwowały was przytyki waszych dziadków? Te ich wieczne utyskiwania, że „za ich czasów tego nie było, nie robiło się, nie wypadało, i co tam jeszcze, broń Boże!” doprowadzały was do szału. A teraz spójrzcie w lustro i uderzcie się w pierś, bo założę się, że już nie raz z waszych ust takie słowa padły w kierunku dzisiejszej młodzieży. Mam rację?

Generacja Z

O kim mowa? Kto teraz psuje obyczaje i podnosi nam ciśnienie? To Generacja Z, kolejna wielka niewiadoma po pokoleniu X i Y.

Bardzo młodzi, urodzeni w latach 1995 – 2010, w czasach dynamicznego wzrostu znaczenia Internetu i nowych technologii komunikacyjnych, określani się też jako: Cyfrowi tubylcy (Digital Natives), Generacją M (Multitasking), Generacją C (Connected Generation), czy Net Generation. Nowe technologie istniały dla nich “od zawsze”, stanowiąc naturalne środowisko, niezbędne do sprawnego funkcjonowania.
http://www.teberia.pl/xyz-generacje-trzech-zmiennych-i-wielu-niewiadomych/

Podłączeni do sieci

Dla tych młodych ludzi nie ma rzeczy niemożliwych- jeśli chodzi o Internet. Poruszają się w nim jak ryba w wodzie. To ich naturalne środowisko. Ze znajomymi komunikują się za pomocą mediów społecznościowych (na pierwszym miejscu wśród polskich nastolatków jest Facebook, korzysta z niego 75 % internautów w grupie wiekowej 7-18 lat). Bardzo popularnym medium wśród młodych jest Instagram, a także Snapchat. Nasza młodzież spędza także dużo czasu, przeglądając filmiki w serwisie YouTube. Częściej spotykają się ze znajomymi on- line niż „w realu”, ale mają za to przyjaciół z całego świata.

Wielozadaniowi, kreatywni i otwarci

Stymulowani przez wiele bodźców, przedstawiciele pokolenia Z nie potrafią się skupić tylko na jednej czynności. To sprawia, że stają się wielozadaniowi. Szybko opanowują nowe aplikacje oraz z łatwością wyszukują potrzebne informacje. Są również wyjątkowo kreatywni. Łączą w sobie mnóstwo pasji, a wiele z nich jest związana z wirtualnym światem (są grafikami, blogerami, vlogerami).

Ich świat składa się z tysiąca puzzli, w których układaniu są mistrzami.

Są również otwarci na nowe wyzwania. Nie boją się podróżować. Chętnie współpracują z obcokrajowcami, a także z równie wielką ochotą wyjeżdżają na staże i praktyki w egzotyczne miejsca.
Te cechy sprawiają, że dzisiejsza młodzież łatwo odnajdzie się na rynku pracy zdalnej oraz w branży IT, jak również związanej z mediami społecznościowymi.

Przyklejeni do komórek

Wśród młodzieży można już mówić o zjawisku fonoholizmu, czyli uzależnieniu od telefonu komórkowego. Warto tutaj przytoczyć niepokojące wyniki raportu zorganizowanego przez TNS OBOP - „Młodzież a telefony komórkowe”:

Badanie przeprowadzono na reprezentatywnej grupie Polaków w wieku 12-19 lat. Okazuje się, że spędzenie dnia bez "komórki" jest czymś niewyobrażalnym dla co trzeciego nastolatka (czyli dla 36% badanych). Na pytanie, „co byś zrobił, gdybyś  zapomniał zabrać telefonu”, "na pewno wróciłbym się do domu" odpowiedziało 27% badanych, czyli prawie co trzecia osoba. Zbliżona liczba uczniów (28%) wprawdzie nie wróciłaby, ale odczuwałaby w związku z tym niepokój. Do czego telefon jest tak bardzo niezbędny? Przede wszystkim uczniowie wykorzystują go do kontaktowania się z innymi ludźmi – czyli wysyłania sms-ów (76%) i dzwonienia (70%). Na następnym miejscu znalazło się słuchanie muzyki – do tego celu używa telefonu codziennie lub prawie codziennie 65% nastolatków. Robienie zdjęć i filmów z wykorzystaniem komórki zdarza się wśród 92% badanych. Aż 30 %  osób we wskazanej grupie wiekowej zdjęcia i filmy robi kilka razy w tygodniu, 17% - codziennie lub prawie codziennie. Surfowanie w Internecie i chatowanie za pomocą telefonu z podobną częstotliwością dotyczy 12% badanej młodzieży. Zgodnie z wynikami badań telefon jako niezbędne narzędzie pozyskiwania danych traktuje prawie dwie trzecie nastolatków – 68%.

Jak wynika z przedstawionych badań, jest to naprawdę duży problem. Nastolatki korzystają z telefonu w czasie lekcji, podczas domowych posiłków, czy nawet w czasie nabożeństwa w kościele. Telefon przestał być już narzędziem do komunikowania się, ale prawdziwym centrum rozrywki.

Gry w życiu uczniów

Takie badanie przeprowadził w 2014 roku Instytut Badań Edukacyjnych. Przeanalizowano jak dzieci, które kończą szkołę podstawową, spędzają swój wolny czas. Przy okazji zbadano jak gry wpływają na 12- i 13-latków. Najpopularniejsze tytuły to „The Sims”, „Minecraft”, a potem „FIFA”. W zestawieniu znalazły się również takie gry jak „Call of Duty”, „Grand Theft Auto”, czy „League of Legend”. O dziwo, dzieci w tym wcale nie sięgają po gry dla starszej młodzieży tak często jak nam się wydaje. Gry komputerowe oraz przeglądarkowe niosą za sobą wiele zagrożeń. Dzieci robią się nadpobudliwe, mają kłopoty z koncentracją. Cierpią na zaburzenia snu, ponieważ gra potrafi ich wciągnąć na wiele godzin, również w nocy. Częste granie źle wpływa na odżywianie- nastolatki przyznają, że kiedy siedzą przed komputerem podjadają niezdrowe przekąski. Są również dobre strony. Gry mogą rozwijać u dzieci kreatywność, wyobraźnię przestrzenną, strategiczne myślenie, sprawność manualną, zdolności językowe, cierpliwość i konsekwencję. Rodzice powinni jednak kontrolować u swoich dzieci korzystanie z tej rozrywki, ponieważ ryzyko uzależnienia behawioralnego jest duże.

Blogi i vlogi

Kiedyś pisaliśmy pamiętniki zamykane na kluczyk, tak aby nikt nie dowiedział się, co myślimy. Dzisiaj dzielimy się swoim światem z innymi bez skrępowania. Blogosfera kwitnie i chociaż udział w niej nastolatków nie jest aż tak duży, jak mogłoby się wydawać (poniżej 14-ego roku życia to 5 %, a w przedziale 15- 18 lat to 13 %- dane z 2014 roku), to na pewno jest to bardzo aktywna grupa. Wśród dziewczyn dominują blogi modowe oraz kosmetyczne. O ile do blogujących nastolatków zdążyliśmy się już przyzwyczaić, to ich obecność na YouTube to coś, co nas zadziwia. Trafiłam ostatnio na zdanie, że vlogerzy to celebryci przyszłości. Skąd taki boom youtuberów? Otóż, wolimy oglądać niż czytać. Co raz częściej mówi się, że kanały na YouTube zastępują młodym tradycyjną telewizję. Ogromną popularnością cieszą się letsplayerzy (nie bez powodu są oni w czołówce polskiego YouTube)- osoby, które w swoich filmikach grają w popularne gry. W rankingach polskich youtuberów na pierwszym miejscu utrzymuje się SA Wardega, natomiast tuż za nim- chłopcy z AbstrachujeTV, którzy są prawdziwym fenomenem. Swoją karierę rozpoczęli w 2012 roku, a ich pierwszy filmik odnotował 300 tysięcy wyświetleń w ciągu pierwszych czterech dni.

Dlaczego nie rozumiemy dzisiejszej młodzieży?

Nieprzewidywalni i nienasyceni- chcą mieć wszystko tu i teraz. Prezentują postawę roszczeniową.

Ci młodzi są mniej empatyczni, trudniej nawiązują też trwałe więzi. Przyzwyczajeni są do przyjemnego życia, takie wielu z nich miało, więc zakładają, że wygoda po prostu się im należy. Nie byłoby z tym problemu, gdyby nie fakt, że wejdą i powoli już wchodzą w dorosłość w czasach głębokiego kryzysu, gdzie dostęp do dóbr i pracy będzie mniejszy. Tym samym wielu młodych ludzi będzie musiało zweryfikować podejście typu "należy się od razu".

Nie potrafimy znaleźć z nimi wspólnego języka. Ich mobilność, otwartość, przebojowość z jednej strony nas przeraża, ale z drugiej- fascynuje. Czy zatem jest się czego bać? Może warto wyciągnąć do młodych rękę i poznać ich świat. Myślę, że wiele możemy się od nich nauczyć.

Moja prywatna statystyka

Na koniec chciałam przytoczyć wnioski z mojego małego prywatnego badania, które wykonałam na potrzeby tego zadania. Przepytałam matki 8 nastolatków w wieku od 11 lat do 17, obojga płci (5 dziewczyn, 3 chłopców). Wszyscy posiadają telefon komórkowy i używają go nie tylko do komunikowania się, ale również do grania i korzystania z Internetu. Określenia jakie padały przy pytaniu o czas spędzony z telefonem to m.in.: często, non- stop, cały czas, sporo czasu, 24h na dobę. 6 osób posiada konto na Facebooku. Wymieniane były też inne media, m.in.: Instagram, Snapchat, YouTube. 4 osoby mają na co dzień mało czasu wolnego ze względu na zajęcia dodatkowe. Na 8 osób, 7 ma swoje hobby, 5 osób- sprecyzowane plany na przyszłość. 6 osób lubi spędzać czas wolny na świeżym powietrzu.
Jak widać, nie jest tak źle z tymi naszymi dziećmi :) Jedynym rzeczywiście niepokojącym zjawiskiem jest nadużywanie telefonu komórkowego.

Jestem bardzo ciekawa, czym jeszcze zaskoczy nas pokolenie Z?


Źródła internetowe:








O miłości bezwarunkowej- ostatnia lekcja z książką "Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe"

01:42:00 2 Comments A+ a-

O miłości bezwarunkowej- ostatnia lekcja z książką "Wychowanie bez nagród i kar"

Miłość bezwarunkowa- z tym określeniem spotkałam się po raz pierwszy podczas lektury "Wychowania bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe". Jednak od razu poczułam, jak bardzo jest mi bliskie takie podejście. To siedziało we mnie od zawsze. Mój instynkt podpowiadał mi, że tak właśnie trzeba kochać.

Manipulacja miłością
Alfie Kohn, autor "Wychowania bez nagród i kar", wcale nie skupia się tylko na wspomnianych metodach wychowawczych. Na stronach swojej książki przekazuje ideę miłości bezwarunkowej. Stawia ją w opozycji do miłości odmawianej. Ta druga pojawia się tam, gdzie kończy się nasza cierpliwość, gdy czujemy się bezradni, sfrustrowani i nie mamy już pomysłu na to, jak wpłynąć na dziecko. Wówczas do gry wchodzą różnego rodzaju kary (klik), przekupstwa, pochwały (klik). Odmawiamy miłości swoim dzieciom separując się od nich psychicznie lub fizycznie.

Nawet dzieci, które już zdają sobie sprawę, że ich mama i tata w końcu zaczną z nimi rozmawiać- albo odwołają odosobnienie czasowe- mogą nie być wolne od wspomnień przebytej kary. Za pomocą technik miłości odmawianej można sprawić, by zachowanie dziecka było dla dorosłych bardziej akceptowane, ale mechanizm, który pracuje na ich sukces jest niczym innym jak intensywnie odczuwanym przez dziecko "niepokojem o ewentualną utratę rodzicielskiej miłości" (...)
 Miłość bezwarunkowa!
  • Kochaj dzieci za to, że są
  • Nie stawiaj im absurdalnych wymagań
  • Nie zaspokajaj własnych potrzeb i pragnień ich kosztem
  • Dziecko jest bezbronne, całkowicie ode mnie zależne
  • Pragnie nade wszystko mojej akceptacji i dla niej zrobi wszystko
  • Czy chcę, aby kosztem lęku o utratę mojej miłości, było grzeczne i poukładane? 
  • Czy takiej relacji oczekuję? Opartej na strachu i niepewności? 

Będę to sobie powtarzać codziennie, zawsze wtedy, kiedy dopadną mnie wątpliwości, kiedy zmęczenie lub zły humor zachwieją moją miłością. To przesłanie wyniosłam z lektury "Wychowania bez nagród i kar".

Czy może być za późno na dotarcie do świata dziecka? Czasem ktoś się mnie pyta, czy da się naprawić szkody wyrządzone przez lata wychowania warunkowego i nadmiernej kontroli. Zapewnić o tym nie sposób. Trzeba jednak ogromnej odwagi, aby przyznać, że obrało się zły kurs- i ta odwaga  jest już dobrym znakiem na przyszłość. Wierzę, że nigdy nie jest za późno na pozytywny wpływ na nasze dziecko. Wszyscy mamy wiele rzeczy do naprawienia. Bez względu na to, jak wychowywaliśmy nasze dzieci do tej pory, każda chwila jest dobra, aby to zmienić.
Tym cytatem kończę moją przygodę z "Wychowaniem bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe". To była piękna, choć trudna droga. Zachęcam Was, abyście również ją przebyli.

Podzielcie się ze mną, proszę, Waszymi przemyśleniami na temat miłości bezwarunkowej i odmawianej? Czy zauważacie wpływ którejś z nich w Waszym życiu? A może obie są obecne?
Podyskutujmy :)

Tekst powstał na podstawie książki "Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe", autor: Alfie Kohn

Wydawnictwo MiND

Cytaty pochodzą z książki.

Pozwólmy dzieciom być … dziećmi

05:36:00 12 Comments A+ a-

pozwólmy dzieciom być dziećmi

Jakie chcecie mieć dzieci? Gdyby ktoś zadał wam to pytanie, to jak brzmiałaby wasza odpowiedź? Czy słowo „grzeczne” pojawiłoby się na szczycie tej listy? A może, aby być poprawnym, odparlibyście: szczęśliwe, zadbane, mądre, ale w duchu powtarzacie jak mantrę: grzeczne, posłuszne, ułożone, spokojne…

Co zrobić, żeby dziecko było grzeczne?
Tyle jest różnych poradników na temat wychowania. I tak wiele z nich uczy, jak dyscyplinować dziecko. Jak sprawić, aby było grzeczne. Grzeczne, czyli jakie tak naprawdę? Posłuszne, gotowe spełniać każdą naszą prośbę. W zasadzie, każde żądanie. Zamiast przerzucać w popłochu kolejne stronice, szukając rozwiązania domowych problemów, zastanówmy się po prostu, czego my wymagamy od naszych dzieci. Czy przypadkiem nie przesadzamy?

Rodzice chcieliby, żeby dzieci były zawsze grzeczne, nie biegały po domu, nie krzyczały i nie robiły hałasu. Ale wtedy dzieci przestaną być dziećmi.
                                                                                                                  Isabelle Filliozat

Rozwój psychiczny dziecka jest kluczem
Lektura, która powinna nas zainteresować, to na pewno taka, która opisuje rozwój psychiczny dziecka. Przygotujmy się teoretycznie na to, co może nas czekać, kiedy nasza latorośl ma rok, dwa latka, potem trzy i tak dalej. Wtedy na pewno łatwiej będzie nam zrozumieć, co dzieje się w głowie naszego dziecka, z czym sobie nie może poradzić, a czego możemy wymagać od takiego brzdąca.

Dotrzyj do potrzeb dziecka- i kochaj
A potem czeka nas najciekawsze, czyli praktyka. Każde dziecko jest jedyne w swoim rodzaju, więc nawet naukowe teorie, podparte wieloletnimi badaniami mogą się nie sprawdzić w przypadku naszego dwulatka. Co powinniśmy robić? Mniej żądać, mniej mówić- więcej słuchać. I obserwować. Wyłapywać potrzeby dziecka i zaspokajać je. To jedyna droga do sukcesu, choć na pewno nie jest łatwa.

Uważam, że rodzice powinni ufać sobie i swojemu dziecku; słuchać, co dziecko próbuje przekazać poprzez krzyk, postawę, którą przyjmuje, a nawet przez problemy, jakie stwarza. Tak wyraża to, czego nie potrafi powiedzieć słowami.
                                                                                                                 Isabelle Filliozat 

Dziecko jest niegrzeczne, bo...jest dzieckiem
Dzieci często robią rzeczy, których my dorośli nie rozumiemy. To, co nieznane wywołuje u nas strach, a ten przeradza się we frustrację. Nasz maluch nie robi nam na złość- jest po prostu dzieckiem. Dwulatek nie jest w stanie zrozumieć, że „tego nie wolno ruszać”, jego mózg funkcjonuje zupełnie inaczej niż u dorosłego człowieka. Nagły przypływ energii może być związany z nadmiarem adrenaliny. Dziecko musi sobie z tym jakoś poradzić, dlatego biega, krzyczy, szaleje. Tak również odreagowuje stres, silne doznania, nadmierną stymulację. Musimy zrozumieć, że nie są to działania wymierzone w nas, rodziców. 

Dziecko jest tylko dzieckiem, a my jesteśmy od tego, aby pomóc mu przez to wszystko przejść.

Znajdźcie sposób na wspólne wyciszenie
W każdej rodzinie zdarzają się napięcia, wybuchy złości oraz inne wyładowania. Naszą rolą, jako rodziców, jest opanowanie swoich emocji (nie poprzez ich tłumienie, ale umiejętność radzenia sobie z nimi) oraz emocji dziecka. Warto poszukać wspólnych sposobów na wyciszenie- może to być ulubiona zabawa, masaż, taniec, czy cokolwiek innego, co sprawia radość wam i waszym dzieciom. 

* Cytaty pochodzą z artykułu "Pozwól dziecku być dzieckiem", Charaktery, styczeń 2016
  
 Isabelle Filliozat- autorka cytowanych wypowiedzi- jest francuską psychoterapeutkę i autorką wielu książek, m.in. "Moje dziecko doprowadza mnie do szału" i "W sercu emocji dziecka".

Jakie zachowania dzieci doprowadzają Was do szału, są dla Was niezrozumiałe? Czy Wasze dzieci są grzeczne? Podzielcie się swoimi historiami :)

Nagradzanie dzieci jako metoda wychowawcza- czy słuszna?

01:04:00 0 Comments A+ a-

Nagradzanie dzieci jako metoda wychowawcza- czy słuszna?

Jeśli powiem wam, że pochwały wcale nie są takie dobre, na jakie wyglądają, to co pomyślicie? Zbuntujecie się przeciwko takiej opinii? Wcale się nie zdziwię. Wielu z nas wyrosło w przeświadczeniu, że dzieci trzeba chwalić, w przeciwnym razie stracą motywację do rozwoju. Czy tak właśnie jest?

Nagradzanie jako metoda wychowawcza
 Rodzicielstwo to nieustanna droga, często wyboista i pełna kamieni. To droga, która uczy nas pokory i cierpliwości, a przede wszystkim miłości. Jednak często mamy ochotę, lawirując pomiędzy problemami dnia codziennego, siarczyście zakląć i uciec gdzie pieprz rośnie. To dlatego szukamy pomocy w metodach wychowawczych. Aby osiągnąć chwilowy (pozorny tylko) spokój i zmusić dziecko, by postępowało według naszych zasad, stosujemy kary i nagrody.

W miejscach pracy, klasach szkolnych i rodzinach naszego kręgu kulturowego działają dwie podstawowe strategie, dzięki którym osoby posiadające większą władzę starają się wymusić posłuszeństwo na osobach posiadających jej mniej. Jedną z nich jest karanie za brak uległości, drugą nagradzanie za uległość.

Wzmocnienie pozytywne
Wzmocnienie pozytywne to pojęcie z zakresu behawioryzmu. Oznacza nagradzanie za wystąpienie pożądanego zachowania. Ma na celu wywołanie oraz podtrzymanie takiego zachowania. Brzmi to dosyć naukowo i poważnie, ale stosujemy to w swoich domach na co dzień. „Jak posprzątasz swój pokój, to dostaniesz cukierka”, „Jak będziesz grzeczna, to dostaniesz deser”, itp. – takie obietnice przewijają się nieustannie, prawda?

Taka metoda wychowawcza przypomina tresurę. Czy naprawdę musimy uciekać się do takich zagrywek, aby wpoić naszym dzieciom zasady oraz wartości?

Motywacja wewnętrzna i zewnętrzna
Nagradzanie dzieci za ich dobre zachowanie może być skuteczne tylko na krótką metę. Po jakimś czasie- tak samo jak w przypadku kar (o karach pisałam TUTAJ)- repertuar nagród może się nam wyczerpać i co wtedy? Jeśli przyzwyczaimy dzieci, że w zamian za pomoc zawsze coś otrzyma, to w konsekwencji nie uczymy ich pomagania. Dziecko skojarzy sobie fakty i następnym razem pomoże nie dlatego, że jest to szlachetny odruch, ale po to, by otrzymać nagrodę.

Motywacje wykreowane nagrodami zwykle skutkują spadkiem motywacji wewnętrznej, którą chętnie u dzieci widzimy, bo powoduje szczere zainteresowanie utrzymujące się długo po wyczerpaniu nagród.

Nagrody usypiają motywację wewnętrzną u dzieci. W jej miejsce pojawia się motywacja zewnętrzna, a przecież nie tego chcemy dla naszych pociech.

Pochwały, a poczucie akceptacji u dzieci
Pochwały to takie „werbalne ciasteczka”. Czy nie rozdajemy ich zbyt często? Jeśli na każdy przejaw aktywności naszego dziecka reagujemy entuzjastycznym „Wspaniale!”, „Cudownie!”, to ono w końcu zatraca zdolność własnego osądu- co jest osiągnięciem, a co nie. Kiedy dodamy jeszcze: „Mamusia jest dumna, że…”, „Mamusia się cieszy, że…”, to nasze dziecko rozumie to w ten sposób:
  • Mama mnie lubi, bo zrobiłem…
Kolejny wniosek, jaki może się nasunąć, to:
  • Mama nie lubi mnie, kiedy nie robię …
W pewnym momencie dzieci zaczynają robić wszystko, aby zdobyć naszą pochwałę. Wynika to z naturalnej potrzeby akceptacji.

Małe dzieci odczuwają silną potrzebę aprobaty rodziców. To dlatego pochwała często „działa”, kiedy w konkretnej sytuacji chcemy, by zrobiły coś po naszej myśli. Nie powinniśmy jednak dla własnej wygody wykorzystywać zależności dzieci- bo tak się właśnie dzieje, kiedy obdarzamy je obłudnymi słowami w rodzaju: „Ach, jak prędko wybrałeś się dzisiaj do szkoły, to mi się naprawdę podoba!”. Dziecko może poczuć się zmanipulowane taką „lukrowaną kontrolą”, nawet jeśli nie całkiem rozumie jej sens.

Jeśli nagradzamy nasze dziecko, musimy być pewni, jak ono to odbiera i jaki przekaz wędruje w jego kierunku z naszej strony. Czy jest to „kocham cię i jestem z ciebie dumny bez względu na wszystko”, czy „kocham cię i jestem z ciebie dumny, bo zrobiłeś to i to, i to mi się podoba” . Nie ma nic złego w nagradzaniu i chwaleniu dzieci za rzeczy wyjątkowe, w które włożyły dużo wysiłku, które są ich sukcesem. Natomiast nie nagradzamy i nie chwalimy dzieci za posłuszeństwo względem nas.


Nagradzanie dzieci jako metoda wychowawcza- czy słuszna?
Tekst powstał na podstawie książki "Wychowanie bez nagród i kar", autor: Alfie Kohn
Wydawnictwo MiND

Wszystkie cytaty pochodzą z książki.

Na trawce

05:39:00 5 Comments A+ a-


Tak niewiele trzeba, żeby zadowolić dziecko. Wywołać uśmiech na jego twarzy. Dzisiaj przekonałam się o tym po raz kolejny. Takie moje małe olśnienie, z którym chcę się z Wami podzielić- bo jak często zdarza się okazja, aby radośnie zawołać: „Eureka, to jest to!”?

Gdzieś w mojej głowie zakopała się taka myśl, że muszę dostarczać moim dzieciom multum rozrywek- inaczej nie będą się prawidłowo rozwijać, nie poznają świata, nie zechcą nawiązywać kontaktów. Zatem, jeśli spacer, to w miejsca, które mają coś do zaoferowania. Najlepiej, żeby był wypasiony plac zabaw, fontanny, jeziora, łabędzie i karuzele- no, troszkę sobie tutaj pobujałam w obłokach, ale rozumiecie, o co mi chodzi. Fajerwerki!

Tymczasem, do pełni szczęścia wystarczył mojej starszej córce kawałek trawy pod blokiem i piłka. Mamy tutaj drzewko, dwie ławki i trawnik. Hania sobie beztrosko hasa, Zosia śpi w wózku, a ja leżę na kocyku i czytam.

Od kiedy jest z nami najmłodsza pociecha, spacer to dla mnie spore przedsięwzięcie logistyczne. Hania wciąż lubi wózek, jest za mała na długie przechadzki. Z kolei, ja jakoś nie widziałam siebie sunącej po łódzkich chodnikach i ciasnych sklepowych alejkach z podwójnym wózkiem. Dlatego jeśli wychodzę z dziećmi sama, Zosia jest w chuście, a Hania w wózku. Ale nawet wtedy jest to spore wyzwanie.

Dlatego nie zgrywam już mecenasa kultury i po prostu krążymy po najbliższej okolicy. A kiedy nie mam ochoty i na takie wojaże- bawimy się na naszej trawce. Wszyscy są zadowoleni.

Warto sobie czasami odpuścić. Strategie są wszędzie, wystarczy wyciągnąć po nie ręce.

Planujecie weekend? Poszukajcie strategii, które zaspokoją potrzeby Twoje i partnera

15:50:00 2 Comments A+ a-

plany na weekend

Cały tydzień czekamy na te magiczne dwa dni. Odliczamy już od poniedziałku. Myślimy sobie- byle do środy, potem będzie już z górki. Czwartek jakoś przeleci, piątek- wiadomo! Kto w piątek pracuje na poważnie? No i jest upragniona sobota. I … Houston, mamy problem!

Musimy pogodzić ze sobą dwie różne koncepcje- żony i męża.

Plany na weekend
Ona nie pracuje zawodowo, zajmuje się dziećmi, domem. Gotuje, pierze, sprząta- robi to wszystko, co miliony kobiet na świecie. Chociaż rzadko się do tego przyznaje, tęskni za kontaktem z ludźmi, za wyjściem z domu- nie po zakupy, nie na pocztę, czy do lekarza.

On jest głową rodziny i zapewnia swoim najbliższym byt. Pracuje od rana do wieczora, w domu praktycznie tylko nocuje. Czasami uda mu się jeszcze zobaczyć dzieci, zanim te pójdą spać, ale to rzadkość. Po całym tygodniu pracy i uciążliwych dojazdów jest zmęczony. Marzy, by zostać w domu, pognić w łóżku, ponudzić się przed telewizorem.

Porozumienie w związku
Kiedy przychodzi weekend zawsze dochodzi do scysji. Ona chce spędzić ten czas aktywnie, już nawet wyszukała, co będzie się działo ciekawego na mieście. On woli poleniuchować. Czy można to pogodzić?

Co proponuje porozumienie bez przemocy dla par?
Tak, jeśli ona i on szczerze wyznają, jak wyobrażają sobie ten wolny czas. Obie strony konfliktu chcą go spędzić razem. Dlatego zanim zaczniemy się obrażać, najpierw powiedzmy swojej drugiej połówce konkretnie, czego chcemy, a potem znajdźmy kompromis. Zawsze można podzielić weekend na pół. Można zastosować jakiś grafik- w tym tygodniu szalejemy na mieście, w kolejnym- zamawiamy pizzę i oglądamy filmy w domowym zaciszu.

Dobre relacje w małżeństwie
Podstawą w takich sytuacjach jest szczerość i komunikacja. Jeśli to u nas zagra, przy wzajemnym szacunku, to strategie na udany weekend szybko się znajdą. Niedawno usłyszałam, że świat jest pełen strategii- zatem, szukajmy ich.

Też macie takie problemy?
Pochwalcie się swoimi strategiami na rodzinny wypoczynek.

Czy karanie dzieci jest dobrą metodą wychowawczą?

08:50:00 4 Comments A+ a-

Czy karanie dzieci jest dobrą metodą wychowawczą?

Czy mamy prawo karać nasze dzieci? Czy kara może być skuteczna? A jeśli nie kara, to co innego? Te pytania zadaje sobie z pewnością mnóstwo rodziców. I to już dobry prognostyk, że zastanawiamy się nad istotą i sensem karania jako metody wychowawczej. To znak, że coś nas uwiera. Czujemy, że coś jest nie tak. Intuicja, oparta na miłości, nas nie myli.

Kara pojawia się wówczas, kiedy dziecko zachowa się nieodpowiednio lub nie słucha nas. I tutaj już powinna zaświecić się czerwona lampka. Co to znaczy "nieodpowiednio"? Mi od razu przychodziło do głowy: niegrzecznie. Ale ktoś nauczył mnie, że to ocena, która dla dziecka nic nie znaczy. Czy dwulatek przejmie się tym, że "to było niegrzeczne"? Zanim zechcemy wymierzać kary, musimy się zastanowić, czy nie wymagamy zbyt wiele od naszego dziecka? Czy to, o co go poprosiliśmy, jest dla niego osiągalne, zgodne z jego rozwojem? Czy zawsze musi być tak, jak my  chcemy? Może warto z dzieckiem ponegocjować? Ale to rozważania na zupełnie inny temat, a my wróćmy do kar.

Na szczęście, dla większości rodziców (mam taką nadzieję) kary cielesne są niedopuszczalne. Ale co z niewinnym klapsem w pupę? Albo szturchnięciem, czy szarpnięciem za rękę, kiedy zbuntowane dziecko nas nie słucha? Ktoś może powiedzieć: "ja w swoim życiu dostałem kilka razy porządne lanie od rodziców i nic mi nie jest, wyrosłem na porządnego człowieka". Możliwe. Tylko, czy my chcemy powielać zachowania naszych rodziców? Poza tym, nie pamiętamy, co czuliśmy, kiedy wymierzano nam taką karę.

Czy kara jest skuteczna?
Istnieje takie pojęcie jak "naturalne konsekwencje", akceptowane przez wielu specjalistów i rodziców, które są lżejszą wersją kary niż przemoc fizyczna. Kiedy dziecko spóźnia się na kolację, kładziemy je spać głodne- w ten sposób nauczy się punktualności. Co z tego wynika? Świadomie krzywdzimy nasze dziecko, będąc przekonanym, że tym sposobem wpoimy mu nasze zasady.

Kiedy stoisz obok i pozwalasz, by działy się złe rzeczy, twoje dziecko doświadczy dwojakiego rozczarowania: coś idzie nie tak, a tobie nie chce się nawet kiwnąć palcem, żeby zapobiec niefortunnemu wypadkowi.

Bardzo popularne w ostatnich latach stało się czasowe odosobnienie czyli time- out (u nas "karny jeżyk"), reklamowana jako metoda wyciszenia, trening samokontroli, czy radzenia sobie z emocjami. Tak naprawdę jest tylko kolejna wersja stania w kącie. Nie ma nic złego, kiedy dziecko samo decyduje, że potrzebuje wyciszenia. Wówczas ta metoda ma sens. Jednak stosowanie jej u młodszych dzieci kompletnie mija się z celem- czy dwulatek jest w stanie, stojąc w kącie, przemyśleć swoje zachowanie? Time- out to po prostu przymusowa izolacja, ubrana w inne, milsze dla ucha, słowa. Zostawiając płaczące i rozzłoszczone dziecko w pokoju, które właśnie w tym momencie potrzebuje naszej bliskości, na pewno nie sprawimy, że następnym razem zachowa się inaczej.

Czasami zamiast lania zaleca się stosowanie odosobnienia czasowego (time- out), tak jakby w grę wchodziły tylko te dwie opcje. Prawda jest jednak taka, że obie te metody są metodami karnymi. Różnica polega jedynie na tym, że jedna wyrządza dziecku krzywdę fizyczną, a druga psychiczną.

Czy karanie dzieci jest wskazaną metodą wychowawczą?
Kara to także zabranie dziecku tego, co sprawia mu przyjemność. I taka jej forma zdaje się być najbardziej powszechna, jak również w pełni akceptowalna. Dziecko zrobiło coś źle (według naszej oceny), więc zamiast znaleźć inne rozwiązanie, po prostu pozbawiamy je przyjemności (bajki, deser, wyjście do kina). Może nam się wydawać, że taka metoda działa. Jest to jednak bardzo powierzchowny "sukces". Zastanówmy się, czego będziemy musieli zabraniać naszym dzieciom za 5, czy 10 lat, tak by zrobiło to na nich odpowiednio duże wrażenie?

Kara, jak to wynika z jej definicji, ma na celu zahamowanie u dziecka złych zachowań i ich zmianę na lepsze. Skoro tak, to dlaczego wciąż musimy karać? Dlaczego nie wystarczy raz albo dwa?

Zasadnicze pytania o sens takiej metody wychowawczej nasuwają się same, jeszcze zanim poznamy rezultaty odpowiednich badań. Na przykład, może nam przyjść do głowy, by spytać: jak to możliwe, że celowe unieszczęśliwianie dziecka ma na dłuższą metę skutkować korzystnie? I dalej: jeżeli kara rzekomo jest skuteczna, to dlaczego muszę karać moje dziecko wciąż od nowa?

No właśnie, dlaczego kara tak naprawdę nie działa?

Kara doprowadza dziecko do szału

To jak dolewanie oliwy do ognia. Emocje sięgają zenitu, a my zamiast je wyciszać (tylko nie "karnym jeżykiem"!), tylko podnosimy ciśnienie- dziecku i sobie. Poza tym, warto pamiętać o starej jak świat regule, wedle której ofiary po jakimś czasie sami stają się prześladowcami.

Kara uczy wykorzystywania swojej siły

O tym napisałam już wcześniej- kara może nauczyć dziecka tylko jednego- że może krzywdzić słabszych. Skoro rodzice, osoby, które kocha najbardziej na świecie i wobec których jest bezbronne, rozwiązują problemy za pomocą siły, to i ono przejmuje te nawyki.

Kara w końcu traci swoją skuteczność

Możemy opierać nasze rodzicielstwo na miłości bezwarunkowej i szukać innych rozwiązań problemu niż kary, które kiedyś się wyczerpią. Jaką formę karać zastosować wobec zbuntowanego nastolatka, który neguje cały świat dookoła? Zamiast od początku budować relacje, by potem cieszyć się  szacunkiem młodego człowieka, tak naprawdę wytrącamy sobie wszelkie argumenty.

Kary psują nasze relacje z dziećmi

Czy małe dziecko może być nam wdzięczne za to, że takim oto sposobem wpajamy mu zasady dobrego wychowania? Czy raczej poczuje się zdezorientowane: oto osoby, które opiekują się mną, kochają mnie i chcą mi nieba uchylić, czasami zamieniają się w bezdusznych egzekutorów. Kary podważają zaufanie. Jeśli ukarzemy dziecko za to, że zrobiło coś źle, to następnym razem nasz maluch może zrobić to samo, tylko postara się to lepiej ukryć przed nami- po to, by uniknąć kary.

Kara czyni z dzieci egocentryków

Dziecko, srogo ukarane za krzywdę wyrządzoną drugiemu dziecku (zabranie zabawki, bicie, itp.),  siedząc w kącie nie będzie myślało o tym, że zrobiło przykrość koledze lub siostrze. Będzie się zastanawiało jak następnym razem uniknąć kary. Skupi się przede wszystkim na sobie, swoich korzyściach lub stratach. Zacznie kalkulować, kłamać we własnej obronie.

Kiedy więc obrońcy tradycyjnej dyscypliny twierdzą, że dzieci muszą stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami swojego zachowania po wejściu w "prawdziwy świat", rozsądnie byłoby zapytać: jaki rodzaj człowieka w tym prawdziwym świecie zachowuje się etycznie tylko wówczas, kiedy boi się zapłacić cenę za swój nieetyczny postępek? Odpowiedź powinna brzmieć: taki, na jakiego, miejmy nadzieję, nasze dzieci nie wyrosną.
Czy karanie dzieci jest dobrą metodą wychowawczą?
Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to temat trudny i kontrowersyjny. Nie stawiam się w roli moralizatora- niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy nie ukarał swoich dzieci. Warto jednak mieć świadomość, co się dzieje, kiedy stosujemy taką przemoc. Ta wiedza pozwoli nam poprawić relacje z naszymi dziećmi :)

Tekst powstał na podstawie książki "Wychowanie bez nagród i kar", autor: Alfie Kohn
Wydawnictwo MiND

Wszystkie cytaty pochodzą z tej książki.

Czas dla siebie- a konkretnie?

01:23:00 9 Comments A+ a-


Kiedy w ramach kursu „Jak zostać Mamą Mocy” musiałam sporządzić listę swoich potrzeb, na wysokiej (może nawet medalowej) pozycji uplasował się czas dla siebie. Wtedy nie widziałam w tym stwierdzeniu nic złego. Dopiero autorka kursu, Basia, uświadomiła mi oraz pozostałym uczestniczkom, że jest to pusty frazes.

Czy „czas dla siebie” wylądowałby również na Waszej liście potrzeb? Podejrzewam, że tak. Codzienne zmagania z rzeczywistością dają nam nieźle w kość. Nierzadko mamy pod górkę. Jesteśmy zmęczeni, poirytowani- a to doskonała pożywka dla konfliktów. Co zrobić, aby uchronić siebie i rodzinę przed krzywdzącą złością?

Komunikujmy się, mówmy o swoich potrzebach otwarcie. Bez żadnej ściemy. Bez owijania w bawełnę. To jest właśnie czas na konkrety! Mówisz mężowi, że potrzebujesz czasu dla siebie, a on wzrusza ramionami? Pewnie się wściekasz, że w ogóle cię nie rozumie, ale zatrzymaj się, weź kilka głębokich oddechów i dokonaj analizy swojego przekazu. Co to znaczy- czas dla siebie?

A gdybyś tym razem zrobiła to inaczej? Powiedz konkretnie, na czym ci w tej chwili zależy. Czego pragniesz? Jaka twoja niezaspokojona potrzeba buzuje niczym gorąca lawa w uśpionym wulkanie, gotowa, by rozlać się po całym domu i oparzyć twoich bliskich?

Potrzebuję poczytać książkę/ wziąć kąpiel/ uciąć sobie drzemkę. Oto konkret, który zdecydowanie bardziej przemawia do wyobraźni. Niestety, czasu nikt nie może nam podarować. Natomiast zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji- strategia, którą można wykorzystać. Partner wykąpie dzieci, a ty odpłyniesz z ulubioną lekturą. Potem ty położysz je do łóżek, a on pójdzie pobiegać.

Wciąż piszę z perspektywy kobiety, ponieważ mam wrażenie, że „czas dla siebie” to ulubiony zwrot wszystkich pań .
A może się mylę?

Na co zamienisz swój „czas dla siebie”? Jaka jest twoja niezaspokojona potrzeba? Jestem bardzo ciekawa :)

Pisząc ten tekst, inspirowałam się Porozumieniem bez Przemocy (NVC) oraz kursem Barbary Bielanik, właścicielki Szkół Mocy. Zachęcam Was do wzięcia udziału w najnowszej edycji kursu- jeśli potrzebujecie świeżości i łatwości w swoim rodzicielstwie.

"Chciałam sobie udowodnić, że nie jestem TYLKO mamą, ale kimś więcej"- wywiad z Marzeną Gaczoł, autorką bloga "Matka Puchatka"

04:25:00 11 Comments A+ a-


Dzisiejszą rozmówczynię- kobietę, która mnie inspiruje, poznałam jeszcze na studiach. Mamy wspólną znajomą, którą serdecznie pozdrawiam, jeśli tylko to czyta! Co tu dużo kryć, to były czasy wiecznych imprez ;) Potem życie zaczęło się toczyć zupełnie innym rytmem, nasze drogi się rozeszły i znajomość się urwała. Aż któregoś jesiennego dnia odkryłam, że Marzena prowadzi blog. Zaczęłam ją śledzić ;) Dowiedziałam się o niej mnóstwo ciekawych rzeczy! Marzena, choć Wy znacie ją pod nazwą "Matka Puchatka", jest mamą, polonistką z wykształcenia, a także surdopedagogiem, edytorką tekstów i copywriterką, prowadzi blog. I namiętnie czyta! 

Zacznijmy od szczerego wyznania: to kiedy Ty właściwie śpisz?
Marzena: Dobre pytanie i tu mnie masz! Śpię niewiele, bo ok. 3-4 godzin na dobę, przeważnie między 4:00 a 8:00. Uprzedzę kolejne pytania: funkcjonuję normalnie, nie jestem zmęczona, wysypiam się i nie uznaję drzemek w ciągu dnia – nie mam nawet na nie czasu. Niestety doba jest dla mnie nadal za krótka! 


W zeszłym roku przeczytałam raptem kilka książek, Ty przekroczyłaś setkę, o ile dobrze pamiętam. Mamy miesiąc maj, a Ty już jesteś bliska magicznej liczby 100- jak to robisz? Skończyłaś kurs szybkiego czytania?

Marzena: Nie skończyłam kursu, nie przeczytałam, nawet żadnej książki na ten temat. Najlepszą szkołę szybkiego czytania (albo przetrwania) dała mi uczelnia – studiowałam polonistykę, więc, po prostu trzeba było wykreślać kolejne tytuły z listy lektur, a przy okazji nadrobić zaległości z liceum – wtedy nie byłam taka obowiązkowa. Umiejętność szybkiego czytania jest do nabycia, trzeba po prostu trenować – czytać w ogóle :) W tamtym czasie nie skusiłam się jednak na nic ponadto, co było obowiązkowe. Z czasem wróciłam do czytania dla przyjemności. A kiedy czytam? W tzw. międzyczasie: gdy nie pracuję, nie zajmuję się córą i oczywiście, patrz punkt pierwszy, kiedy nie śpię :)
 

Zadam Ci teraz pytanie, które pewnie nie raz słyszysz- jaka jest Twoja ulubiona książka?
Marzena: Czasem wydaje mi się, że gdybym miała mniejszy „przebieg”, potrafiłabym taką wskazać. Dzisiaj jest to niemożliwe, bo lista tych, które mnie zachwycają i robią na mnie wrażenie wciąż się powiększa. Ostatnio do tej listy doszła „Dziewczyna z sąsiedztwa” J. Ketchuma, ale też książki Jarosława. Mimo wszystko często wracam też do starszych publikacji, np. do fantastyki w wykonaniu Elizabeth Haydon czy do „Mechanicznej pomarańczy” (ze względu na język). Pomieszanie z poplątaniem i na tym skończę, bo mogłabym jeszcze sporo ulubionych książek wymienić. Uznajmy, że ulubionej książki nie mam, ale wytrwale takiej poszukuję.


Opowiedz mi, proszę, o Twoim doświadczeniu zawodowym. Jesteś surdopedagogiem. To bardzo ciekawy kierunek. Skąd ten pomysł?
Marzena: Może to zabrzmi patetycznie, ale studia podyplomowe zaczęłam ze względu na chęć odkrycia „nieznanego”. Świat ciszy fascynował mnie od zawsze, miganie pociągało i urzekało lekkością… Możliwość porozumienia się z kimś za pomocą gestów, mimiki oraz układu palców to nie lada wyzwanie, które uczy pokory. Świat Głuchych jest zamknięty dla słyszących, a ja po prostu miałam nadzieję, że uda mi się stanąć przynajmniej w drzwiach i rozejrzeć się nieco z progu.

Poza tym to zawsze dodatkowe kwalifikacje – mogę uczyć języka polskiego w PJM albo w SJM :) Niestety nie udało mi się znaleźć zatrudnienia w szkole, więc na razie spełniam się inaczej – udzielam korepetycji dzieciakom niedosłyszącym, migam ze znajomymi, uczę córę! A co będzie potem, czas pokaże.
 

Zajmujesz się również korektą tekstów oraz copywritingiem. Podpowiedz innym, jak szukasz zleceń? Od czego zacząć zarabianie na pisaniu tekstów? Jakie miałabyś rady na dobry początek?

Marzena: Na początku szukałam zleceń w sieci – byłam zarejestrowana na kilkunastu stronach z ofertami, brałam, co było do wzięcia. To pozwoliło mi na podszkolenie się z terminowego pisania różnorodnych tekstów (od precli po artykuły specjalistyczne). Obecnie polegam, przede wszystkim, na „poczcie pantoflowej” – osoby czy firmy, z którymi współpracowałam, polecają mnie znajomym i rodzinie. Z niektórymi „znamy się” od lat, inni wracają, pojawiają się też nowe zlecenia. Często robię korekty prac magisterskich – przeważnie z polecenia. W każdym razie na brak zajęć nie narzekam.

Od czego zaczęłam? Od uwierzenia we własne możliwości i przyswojenia zasad, którymi rządzi się copywriting czy zaprzyjaźnienia się z SEO. Początki są trudne, ale trening czyni mistrza. Trzeba po prostu zacząć pisać – systematycznie, uparcie i czasem za grosze. To takie moje małe hobby: tylko tekst i ja. Trzeba po prostu lubić dłubanie w tekście.
 

Zdradzisz nam, o czym będzie Twoja książka?
Marzena: Nie wiem, czy kiedykolwiek napiszę tę książkę. Wszyscy mówią, że powinnam, ale nie jestem przekonana. Wydaje mi się, że po prostu niektórzy są stworzeni do czytania, a inni dostarczają im „materiału”. Jestem chyba po prostu lepszym czytelnikiem niż autorem – do napisania książki potrzeba odwagi, której mi jeszcze brakuje.

Realny plan jest poza beletrystyką – myślałam o publikacji z zakresu bobomigów, czyli o czymś w surdopedagogicznych klimatach z pożytkiem dla dzieci słyszących. Wiem, że niewielu rodziców słyszało o tej metodzie porozumiewania się z niemowlakami, więc wydaje mi się, że warto poruszyć ten temat. Badania przede mną!

Ja również mało słyszałam o bobomigach, mam jeszcze Twój post na ten temat do nadrobienia;) Dlatego z niecierpliwością będę czekać na książkę! Skąd pomysł, aby prowadzić blog? Od czego się zaczęło?
 

Marzena: Pierwszy wpis pojawił się na moim blogu 24 października 2015 roku – data ważna dla mnie i mojej puchatości, z którą postanowiłam się wtedy pożegnać. Puchatość troszkę się skurczyła, moje skrzydełka w tym czasie urosły, więc równowaga w przyrodzie została zachowana. Chyba po prostu potrzebowałam mieć coś tylko swojego, marzyła mi się mała odskocznia od codzienności – miejsce, w którym mogłabym pisać o książkach, o walce z puchatością, czasem coś o macierzyństwie czy o innych ważnych sprawach… Chciałam podzielić się z kimś sposobem na skręcenie ptaka albo pokazać, że można zrobić coś z niczego. No i podrzucić czasem jakiś przepis na błyskawiczną zdrową przekąskę czy na niezdrowe słodkości. Chciałam sobie udowodnić, że nie jestem TYLKO mamą, ale kimś więcej, a blog miał mnie zmotywować do odkrycia tej lepszej wersji, która gdzieś tam we mnie siedzi.

Twój blog ma mnóstwo fanów, a Twoje posty motywują również innych- dobra robota! Życzę Ci odwagi i determinacji, abyś mogła spełnić wszystkie swoje marzenia. 



Marzenę spotkacie na jej blogu, a także na portalach społecznościowych:

http://matkapuchatka.blogspot.com/

https://web.facebook.com/matkapuchtka   




Czego się boisz, rodzicu?

07:47:00 7 Comments A+ a-


Kiedy na świat przychodzi nasze dziecko, rodzimy się dla siebie i dla świata na nowo- jako rodzice. Ta rola z jednej strony jest naturalna, a z drugiej- uczymy się jej przez całe życie. I chociaż kochamy nasze dzieci najbardziej na świecie, to zdarzają nam się chwile słabości, nieporozumienia na linii my- dzieci, wybuchy złości, czy w końcu wątpliwości- czy aby jesteśmy dobrymi rodzicami?

Wiele spośród naszych negatywnych zachowań- czyli takich, których się wstydzimy i które chcielibyśmy wykreślić z naszego życia- ma swoje źródło również w lękach. To właśnie nasze rodzicielskie obawy przyczyniają się do tego, że działamy w sposób nie tylko krzywdzący dziecko, ale również niezgodny z naszymi zasadami. Dlaczego tak się dzieje?

Każda nowa sytuacja w naszym życiu budzi w nas naturalny lęk przed nieznanym. Jak wiemy, emocje są z nami od zarania dziejów i to dzięki nim gatunek ludzki przetrwał na Ziemi. To właśnie strach był odpowiedzialny za ochronę przed zagrażającymi człowiekowi sytuacjami. Do dzisiaj reagujemy na nieznane w podobny sposób- lęk, niepewność, chęć ucieczki.
To samo spotyka nas, kiedy stajemy się rodzicami. To nie tylko jakże trudne dla nas wejście w nową rolę. To także wzięcie odpowiedzialności za małego człowieka.

Pierwszym lękiem z jakim chyba wszyscy mamy do czynienia jest lęk przed niedoskonałością. Zapewne od chwili, kiedy dowiedzieliśmy, że będziemy mieli dziecko, w naszej głowie zaczął rysować się obraz rodzica idealnego. Tym bardziej, że zewsząd jesteśmy bombardowani hasłami i poradami, czytamy stosy podręczników, nakręcamy się. Aby nie zdradzać swojej niewiedzy (która nie jest niczym złym!), udajemy, że wszystko jest w porządku i stosujemy jedną z dwóch strategii: ulegamy dziecku we wszystkim lub stosujemy nadmierną kontrolę.

"Nikt nie zakłada, że będzie złym rodzicem. Wszyscy kochamy swoje dzieci i najbardziej ze wszystkiego pragniemy ich szczęścia i bezpieczeństwa. Ale czasami czujemy się bezradni, zdezorientowani i sfrustrowani, kiedy coś nie idzie po naszej myśli, i po cichu- albo nawet na głos- powątpiewamy, czy stać nas na robienie tego, co robić należy. Strach przed własną niekompetencją i ograniczeniami zapędza nas niekiedy w ślepą uliczkę. Niepewni siebie rodzice chętnie dają posłuch cudzym radom, a rady mają to do siebie, że nie każdemu służą jednakowo."
Alfie Kohn

Przeraża nas również nasza bezradność. Stąd już tylko krok do całkowitej zależności. Czy czujecie czasami, że to dzieci przejęły stery waszego życia, że tak naprawdę już nic nie zależy od was? Ja miewam takie myśli w sytuacjach kryzysowych. Czuję wtedy strach i buntuję się. Aby wierzyć, że wciąż wszystko kontroluję, czuję potrzebę kontrolowania innych. Wtedy wydaje mi się, że znowu panuję nad sytuacją. Pojawia się w nas przemożna chęć postawienia na swoim. Jeśli przeanalizujemy sobie rozmaite historie, wyjęte z naszego życia, to okaże się, że tylko tracimy czas i energię na bezsensowny upór ("ma tak być, bo ja tak mówię!"). Kiedy jest to możliwe, po prostu odpuśćmy.

Boimy się oceny innych. To już nie tylko lęk przed niedoskonałością, to silna potrzeba akceptacji. Chcemy udowodnić wszystkim dookoła, że potrafimy zająć się naszym dzieckiem. A kiedy coś idzie nie po naszej myśli i widzą to postronni, oblewa nas zimny pot, czujemy na sobie palące spojrzenia i zaczynamy stosować metody, które niejako wymusza na nas otoczenie. Zauważcie, że o wiele lepiej widziana w społeczeństwie jest nadmierna kontrola niż jej brak. Z obawy przed tym, że ktoś powie o naszym dziecku, że jest źle wychowane, zaczynamy kontrolować je bardziej, niż sami tego chcemy.

Wszyscy martwimy się o nasze dzieci, zatem lęk o bezpieczeństwo jest jak najbardziej naturalny, a także potrzebny, Gorzej jednak, kiedy zaczynamy przesadzać i z obawy przed całym złem tego świata, zabraniamy mu ten świat poznawać. Nadmierne ograniczenia nie przyniosą nic dobrego, a życie nie raz pokazuje, że takie zachowanie zawsze obraca się przeciwko rodzicom.

Lęk przed rozpieszczeniem bierze się z ciągłego porównywania z innymi dziećmi. Stresujemy się, że nasz berbeć jeszcze nie chodzi, a córka sąsiadki już pewnie stawia kroki- a przecież urodziły się w tym samym miesiącu! Poganiamy dzieci w stronę dorosłości, zabierając im przy okazji dzieciństwo. To ma swoje źródło także w kulcie rywalizacji, który opanował nasz dorosły świat. Często przenosimy  ambicje na nasze latorośle, w obawie, że cudze dzieci je prześcigną. Stąd też odrzucamy z automatu myśli o rozpieszczaniu- czyli tak naprawdę o przyzwoleniu na to, by dzieci były po prostu dziećmi.

Nie chcemy być nadopiekuńczy. Ten lęk przed permisywizmem, czyli tendencją do bezgranicznej tolerancji wobec zachowań innych, zaszczepiło w nas społeczeństwo. "Musisz sprawować władzę silną rękę", "dzieci muszą czuć respekt", "nie należy im pobłażać"- ile razy to słyszeliśmy! W obawie przed wizją rozpuszczonego dziecka, które wchodzi nam na głowę, zaczynamy stosować takie metody wychowawcze, których w rzeczywistości nie pochwalamy. Jeśli kochamy nasze dzieci mądrze, nie jesteśmy w stanie ich skrzywdzić.

Błądzimy i upadamy, wiemy już, że jest to ludzkie i nie musimy się tego wstydzić. Jednak porażki na froncie rodzicielstwa, które przecież jest tak ważną częścią naszego życia, są powodem naszych licznych frustracji.

"Nie ma doskonałych rodziców. Nie ma nawet w przybliżeniu doskonałych rodziców."
Jasper Juul

Jeśli będziemy gotowi do wychodzenia naprzeciw trudnościom, do zadawania sobie pytań, nawet tych niewygodnych, to nasze rodzicielstwo wejdzie na zupełnie inny poziom. Jak powiedział Freud, zrozumienie to pierwszy krok do zmiany,

"Prawdziwe zrozumienie, które angażuje trzewia i głowę, być może nie wystarczy do zmiany postępowania wobec swoich dzieci, ale bez niego nic się nie dokona."
Alfie Kohn

Jakie są wasze lęki? Czego się boicie w swoim rodzicielstwie?


Tekst powstał na podstawie książki "Wychowanie bez nagród i kar"
autor: Alfie Kohn.
 Wydawnictwo MiND






"Jest duża satysfakcja, że udało się, że mam to wszystko i że robię to, co kocham"- o miłości do rękodzieła i zakładaniu pierwszej działalności opowiada Justyna, właścicielka firmy Omenka

23:57:00 0 Comments A+ a-


Dawno temu, kiedy jeszcze nosiłam pod sercem pierworodną, poznałam Justynę. Zaprosiłam ją na kiermasz rękodzieła, który organizowałam. Chociaż tak naprawdę, to ona się wkręciła na tę imprezę sama- za pośrednictwem innej znajomej. Prawdziwa ślązaczka- zawsze postawi na swoim! Nie żałuję- Justyna to cudowna osoba, a jej rękodzieła są piękne. Przekonajcie się sami.

Skończyłaś architekturę, prawda? Jaka była droga od tego kierunku, do miejsca, w którym jesteś teraz? Czemu nie chciałaś pracować w zawodzie?

Justyna: Najpierw było rękodzieło, potem dopiero decyzja o wyborze kierunku studiów :). Od najmłodszych lat lubiłam spędzać czas przy rysunku, tak odpoczywałam. Chętnie uczyłam się nowych rzeczy – malowania, tworzenia z modeliny, sklecania paciorków i wielu innych. Już w podstawówce byłam pewna, że pójdę na ASP. Wszystko zmieniło się gdy przyszedł czas wyboru studiów - zaczęłam analizować zasadność wyboru kierunku, co będzie najlepsze i na czym najlepiej wyjdę, po jakim kierunku uda mi się łatwiej znaleźć pracę. Ponieważ lubiłam przedmioty ścisłe uznałam, że najlepszym wyborem będzie architektura. Wydawało mi się, że po ASP nie można nic innego robić jak uczyć w szkole, a też nie znałam nikogo kto mógłby mnie wyprowadzić z błędu. Nie mogę jednak powiedzieć, że wybór architektury był złym wyborem - studia wyuczyły mnie poczucia estetyki, wiele godzin spędzonych na rysunkach i makietach wyćwiczyły moją precyzyjność i staranność. Zaczęły rodzić się pomysły i nie długo potem, przy niczym nie czułam się tak spełniona jak przy ich realizacji. Początkowo tworzyłam dla siebie, bliskich, znajomych – w formie prezentów, upominków – aż w końcu ktoś mi podpowiedział, żebym podzieliła się swoją twórczością z innymi – tak powstała firma Omenka. Dlaczego nie chciałam pracować w zawodzie? Chciałam i gdybym miała możliwość pracy w zawodzie na umowie o prace to pewnie bym się jej podjęła – ale pod warunkiem, że nie musiałabym rezygnować z tego co robię teraz :)

Kiedy się poznałyśmy, zajmowałaś się przede wszystkim szyciem maskotek. Skąd wzięła się u Ciebie taka pasja?

Justyna: To prawda :). Tak jak już wspominałam wcześniej, tworzenie zawsze było dla mnie rodzajem odskoczni, przy tym odpoczywałam i się odstresowywałam. Gdy podczas studiów przyszedł czas na obronę dyplomu inżynierskiego, pracę napisałam przed czasem i zostały mi 2 tygodnie nauki i oczekiwania na dzień obrony. Mówiąc kolokwialnie chodziłam po ścianach :). A ponieważ z końcem maja mam urodziny poprosiłam mamę i babcię by zrobiły mi składkowy prezent i kupiły mi maszynę do szycia bym mogła się przez te 2 tygodnie czymś zająć (dostałam Łucznika Kornelię 2004). Już wiedziałam, że pochłonie mnie to bezgranicznie bo to coś nowego – u mnie w domu nigdy nie używało się maszyny do szycia, zwyczajnie takowej nie mieliśmy, więc już czułam zapał do nauki – co skutecznie odciągnęło mnie od stresów uczelnianych :). Tak się zaczęła historia z maszyną, do której ciągle chętnie powracam i której cięgle się uczę :)

Jak wyglądało zakładanie firmy? Czy z perspektywy czasu uważasz, że jest to droga przez mękę, czy raczej bułka z masłem?

Justyna: Zaczęło się od tego, że nie umiałam znaleźć pracy z umową o pracę, a potrzebowałam ubezpieczenia. Ponieważ skończyłam studia to musiałam podjąć jakąś decyzję. Zapisałam się do Urzędu Pracy i wtedy dowiedziałam się że są dostępne środki na Pierwszą Działalność Gospodarczą. Zaciągnęłam informacji jak to działa i niedługo potem już siedziałam planując biznesplan swojej firmy :). Sama możliwe, że bym się tego w ogóle nie podjęła, ale było wokół mnie wiele osób, które mnie do tego zachęcało i zapalało do działania – zarysowywali mi perspektywę własnej działalności i robienia tego co się kocha jednocześnie na tym zarabiając :). Nie mogłabym powiedzieć, że jest to droga przez mękę, ale też nie określiłabym tej drogi jako bułka z masłem – kosztuje to wiele trudnych decyzji, stresu, czasu – i to takiego czasu, w którym nic nie zarabiasz bo nie możesz być osobą zatrudnioną (gdy strasz się o takie środki o jakie ja się starałam). No i ciągle pytanie co dalej jeśli nie wyjdzie? Ale powiem szczerze że warto. Szczególnie gdy ma się bliskie osoby, które Cię wspierają. Nie wiem czy kiedyś dorobiłabym się z własnej kieszeni takiego sprzętu jaki kupiłam z dofinansowania mimo, że nie wybierałam takiego z górnej półki. Jest duża satysfakcja, że udało się, że mam to wszystko i że robię to co kocham :).

Co powinien wiedzieć każdy, kto chce założyć firmę, a o czym Ty na początku nie wiedziałaś?

Justyna: 1) Powinien zasięgnąć informacji gdzie, jak, z jakiego tytułu i ile dofinansowania może otrzymać – warto korzystać z takich pomocy! Ja po fakcie dowiedziałam się, że nie tylko Urząd Pracy ma do dyspozycji środki na pierwszą działalność – warto porównać „oferty” i wybrać to co najbardziej Ci pomoże na początku Twojej działalności (takie środki maja zwykle również Urząd Miasta, Starostwo Powiatowe i prawdopodobnie jeszcze inne instytucje).
            2) Nim zacznie się szukać opcji dofinansowań warto nakreślić sobie biznesplan – i najlepiej sobie go rozpisać, rozrysować, mieć koncepcję – wtedy gdy zapozna się z „ofertami” różnych dofinansowań lepiej wiesz czego chcesz.
            3) Warto wiedzieć, że jest coś takiego – a przynajmniej było – jak dofinansowanie do pierwszych składek. Nie wiem jak to fachowo się nazywa, chodzi o to, że jeśli zakładasz taki biznes, że możesz w pierwszych miesiącach mieć trudność zarobić na ZUS to możesz otrzymywać miesięcznie środki na uregulowanie składek – taka zapomoga? Nie wiem jak to nazwać. Ja o tym nie wiedziałam, dowiedziałam się po pół roku gdy już prowadziłam działalność – wtedy już nie mogłam o coś podobnego wnioskować, ponieważ o takie coś można prosić jedynie przy rozpoczęciu działalności. Musicie poszukać informacji na ten temat, ale wydaje mi się, że takim czymś zajmuje się Starostwo Powiatowe(?)

 Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu własnego biznesu?

Justyna: Najtrudniej jest pozyskać klientów z zewnątrz – 80% moich klientów są to znajomi, znajomi znajomych i osoby którym polecili znajomi znajomych, itd. – tak więc osoby powiązane w jakiś sposób. Najtrudniej jest znaleźć klientów całkiem z zewnątrz, w ogóle nie powiązanych, którym nikt Cię nie polecił, po prostu Cię znaleźli i chcą skorzystać z Twoich usług. Sztuką jest dobra promocja, reklama swojej działalności :). Uważam, że to ważne by umieć pozyskać klientów całkiem z zewnątrz – to daje możliwość rozwoju, ponieważ sieć powiązanych klientów w końcu się wyczerpie – wyczerpie się zapotrzebowanie i może się okazać że nie ma się już dla kogo pracować.

W Twojej pracowni powstają różne cudeńka. Skąd czerpiesz pomysły?

Justyna: Pomysły czerpie się zewsząd :). Codziennie idąc na zakupy, spacerując, oglądając telewizję, czytając artykuły, przeglądając internet. Inspiracje są wszędzie, tylko trzeba dobrze patrzeć. Detale, szczegóły, drobnostki, które się spostrzega mogą się okazać dobrym początkiem pomysłu na coś ciekawego. Chociażby wzór materiału, w misie, liski, jeżyki – a jak by uszyć taką maskotkę? Czemu by nie? Dla tych, którzy nie mają czasu i sił na szukanie inspiracji w otoczeniu polecam internet – jest kopalnią pomysłów :).

 Za co kochasz swoją pracę (jeśli ją kochasz, oczywiście!)?

Justyna: Uwielbiam moją pracę :). Jak każda praca męczy, wymaga wysiłku, skupienia, ale jest to miłe zmęczenie bo widzisz efekty pracy. Wiesz, że zrobiłaś to sama i możesz się tym cieszyć – a jeszcze większą daje to satysfakcje gdy wiesz, że ten dla którego to robiłeś docenia Twoją pracę. Od razu maluje mi się uśmiech na twarzy gdy rodzice wysyłają mi zdjęcia swoich dzieci bawiących się moimi zabawkami albo ucieszonych, że otrzymało produkt Omenki – to mi wynagradza nieraz niewdzięczne projekty jakie sobie stawiam do zrealizowania – bo nie zawsze jest łatwo i kolorowo. Ale staram się nigdy nie mówić „nie” gdy ktoś mnie prosi o realizację – przełamuję w ten sposób lęki, że coś może mi nie wyjść i uczę się nadal nowych rzeczy :). Są oczywiście rzeczy nie do zrealizowania ręcznie – takich nie warto się podejmować bo można tylko sobie zaszkodzić – sobie i swojej firmie.

Na pewno wiele osób się zastanawia, co znaczy nazwa Twojej firmy- Omenka? Wytłumaczysz nam?

Justyna: Wiele osób zadaje mi to pytanie :). Nazwa Omenka wywodzi się z języka Igbo (urzędowy język wschodniej części Nigerii) i w tłumaczeniu oznacza: artysta, rękodzielnik.

Zdradzisz nam swoje plany na przyszłość? Co czeka Omenkę w najbliższym czasie?

Justyna: Omenka w ostatnim czasie najwięcej zleceń ma z zakresu oprawy weselnej, komunijnej, Chrztów i innych imprez (w tym zaproszenia, winietki, podziękowania i inne), oraz na kartki okolicznościowe, dlatego postanowiłam ukierunkować działalność (dotychczas robiłam wszelkiego rodzaju rękodzieło).
Nie oznacza to jednak że zaprzestaję szyć maskotki i tworzyć inne rzeczy, które robiłam dotychczas – z tą różnicą, że takie zamówienia będę wykonywała tylko na specjalne życzenie klienta – nie będą pojawiały się nowe pozycje produktów z tego zakresu na stronach Omenki.
            Marzyło mi się by zacząć współpracować z osobami, które zajmują się usługami przy weselach (fotograf, florysta, fryzjer, kosmetyczka itp.), abyśmy mogli wspólnie organizować wesela – kto wie może jeszcze się spełni :).

Na pewno dopniesz swego  Życzę Ci tego z całego serca!





Prezenty z duszą- polscy rękodzielnicy polecają

01:05:00 0 Comments A+ a-


Za co kocham maj? Za wiosnę w pełnej krasie, za drzewa obsypane kwieciem, za soczystą zieleń i gwałtowne burze, po których powietrze jest tak rześkie, że aż chce się żyć! W maju słowiki najpiękniej śpiewają i to w maju właśnie pocałunki w blasku księżyca są najsłodsze, prawda?

Maj to również mnóstwo okazji, aby obdarować kogoś wyjątkowym prezentem. To przecież sezon komunijny, a także ślubny (choć w nazwie nie ma „r”, to i tak zakochani tłumnie i chętnie wypowiadają słowa przysięgi małżeńskiej właśnie w maju), a i na koniec miesiąca mamy Dzień Matki. Jest więc co świętować!

Wybieracie się na komunię? Nie macie pomysłu na prezent? Jeśli szukacie niebanalnych upominków, to zapraszam Was do mojego małego przewodnika po polskim rękodziele.

Dlaczego warto kupować rękodzieło? Bo to cząstka czyjegoś serca, ogromna pasja oraz często wielogodzinna, żmudna praca. To przedmioty z duszą- niepowtarzalne i warte swojej ceny. Wspierajcie polskich rękodzielników. Naprawdę, są tego warci.

Aby przekonać Was do zakupów innych niż zwykle, przedstawiam kilka artystek (tak się złożyło, że w moim skromnym zestawieniu zabrakło panów), które przygotowały swoje propozycje prezentów komunijnych oraz upominków dla ukochanej mamy. Jest jeszcze trochę czasu, może uda Wam się zamówić u nich jakiś drobiazg?

Agnieszka: Pracownia rękodzieła "Biały Motyl" to miejsce, w którym z pasją i nowatorskim spojrzeniem tworzone są niezwykłe prace. Znajdziecie tutaj autorską biżuterię, stylowe torebki i wiele ciekawych dodatków do domu i dla najmłodszych. Połączenie eko- rozwiązań i naturalnych produktów sprawiają, że moje prace są wyjątkowe i niepowtarzalne. Jak można połączyć len, bawełnę i drewno przekonacie się sami oglądając przykładowe prace. Zapraszam!


Jako prezent komunijny Agnieszka poleca dodatki do strojów (torebeczki, rękawiczki, mitenki, spineczki- to propozycje dla dziewczynek), a także koronkowe anioły i oryginalne ramki na zdjęcia.








Na Dzień Matki możecie zamówić u Agnieszki oryginalną biżuterię lub jedyny w swoim rodzaju pokrowiec na rowerowe siodełko :)



 Po więcej inspiracji zapraszam na fanpage  oraz do sklepu https://www.etsy.com/shop/SmallWhiteArt



Monika: Jestem przede wszystkim mamą . Rękodzieło to moja pasja . Z wypalaniem na drewnie "zaprzyjaźniłam się " w 2014 r tworząc własny nr. domu i tak się zaczęło . Anioły i Demony dominują w mojej twórczości, choć żadna inna grafika nie jest mi obca . Najciekawsze jest w tym to, że nigdy nie wiadomo jaki będzie efekt końcowy . Moje obrazy dwa razy brały udział w Światowej Wystawie Sztuki we Włoszech , były licytowane na Wielką Orkiestrę J. Owsiaka jak i darem dla Schroniska w Orzechowicach . Obecnie są wystawiane w Bieszczadach gdzie można je zakupić . 

Ciekawą propozycją jest pamiątka na drewnianej desce. Można również podarować obraz o tematyce religijnej lub portret.








Mama może się ucieszyć z deski z dowolnym motywem lub z kwiatów- róże zawsze są na czasie :)





 Z artystką możecie się skontaktować za pośrednictwem fanpage Fire Wood Art




Justyna: Firma Omenka istnieje od prawie 2 lat, ale tworzę od dziecka. Początkowo przedmioty tworzyłam dla siebie, bliskich, znajomych w formie prezentów, upominków, aż w końcu ktoś mi podpowiedział, żebym podzieliła się swoją twórczością z innymi. Robię to czego potrzebujecie, projekty własne, Wasze, wspólne. Jestem po to by tworzyć piękne rzeczy dla Was i dla Waszych bliskich :)
Na okoliczność Komunii Świętej Justyna proponuje piękne kartki oraz obrazki z aniołami.






 

Dla mamy możecie zamówić nie tylko kartki, ale również szal, czy biżuterię- to lubią wszystkie kobiety, prawda?











Więcej produktów Omenki znajdziecie na www.omenka.pl oraz na fanpage.


Paulina: Całe życie towarzyszyły mi różne prace plastyczne - glina, wycinanki, gobelin, ale to malowanie farbami zawładnęło moim sercem, jest dla mnie odskocznią od świata codziennego. Malując, mogę tworzyć, przelać na przedmiot obrazy, które utknęły gdzieś w zakamarkach mojej głowy, mogę światu dodać wiele barw. Bardzo lubię tworzyć obrazy o dużych gabarytach. W moich pracach przeważa tematyka zwierzęca, bajeczne kolory i oczywiście lisy, które uwielbiam! Jestem samoukiem, nie ukończyłam żadnych szkół plastycznych, mam dwie cudowne córeczki i wspaniałego męża, mieszkam w Sanoku.
  
Paulina przygotowała się do sezonu komunijnego i wyczarowała urocze aniołki. Świetnym prezentem dla małej damy będzie również serwis, ozdobiony słodkim motywem.



Na takiej poduszce każda mama będzie miała wesołe sny! A może kubek? Mała Sztuka ma ich mnóstwo w ofercie.





Jeśli spodobały Wam się takie prezenty, zajrzyjcie na fanpage Małej Sztuki oraz na blog.


Każdy, zaprezentowany tutaj, przedmiot jest wyjątkowy. Został stworzony z pasją, poświęceniem, z dbałością o najmniejszy szczegół. Na pewno znacie wielu rękodzielników, wartych polecenia. Nie zapominajcie o nich, kiedy będziecie planować prezenty na komunię, Dzień Matki, czy każdą inną okazję.