W pogoni za lajkiem
Sam produkt to za mało. Nie od dziś
wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu. W naszych czasach
nieograniczone możliwości promocji zapewnia nam Internet. Ja już
to zrozumiałam. Ale ten tekst nie będzie traktował o tym, że
warto. Równie ważne jest, by wiedzieć, kiedy powiedzieć "stop!".
Cały czas na posterunku
Chcę traktować poważnie swoją
działalność. Dlatego nie mogę odwracać się plecami do portali
społecznościowych. Prawie wszystkie wejścia na mój blog mają
swoje źródło w Facebooku. To właśnie z mojego fanpedżja
dowiadujecie się o tym, co słychać u Magic Crafts, czym się
aktualnie zajmuję, co mnie inspiruje. Muszę być systematyczna,
abyście nie czuli się zaniedbani. Staram się tworzyć ciekawe,
intrygujące posty, aby nie zanudzić Was i jednocześnie sprowokować
do dyskusji.
Nie samym Facebookiem człowiek żyje
Chociaż Facebook jest
najpopularniejszym serwisem społecznościowym w naszym kraju (takie
dane zaczerpnęłam z zestawienia Megapanel PBI/Gemius, stan z marca
2014), to co raz chętniej zaprzyjaźniamy się z takimi światowymi
gigantami jak Twitter, Instagram, czy Pinterest. Jeśli zależy nam
na promocji również poza granicami naszego kraju, obecność na
wyżej wymienionych portalach jest obowiązkowa.
Bułka z masłem?
Sprawne obracanie siÄ™ w tym wirtualnym
świecie wymaga od nas nie tylko pewnych umiejętności, ale przede
wszystkim czasu. Tylko z pozoru niewinne klikanie to bardzo często
żmudna praca. Nie jest sztuką wrzucić fotkę od czapy: "taka
sobie ja". Wszystkie nasze działania na tym polu muszą być
spójne, korespondować z naszą działalnością- muszą po prostu
nieść przesłanie, które potem bez problemu odczytają nasi fani.
Mam już za sobą kilka internetowych wpadek- niezrozumiałe posty,
konkursy, które nie wzbudziły zainteresowania (możecie o tym
poczytać również TUTAJ).
To nas kręci, to nas podnieca
W całym tym szaleństwie jest jednak
coś pociągającego. Internet zalewa fala obrazków uśmiechniętych
ludzi przy komputerze, obowiązkowo z kawą obok. Ja też chciałam
taka być. Siedzieć w kawiarni, popijać cappuccino i beztrosko
czatować z fanami. A kiedy po czasie lukier odpadł i doświadczyłam
na własnej skórze, że nie zawsze jest tak różowo, wpadłam w
pułapkę. Zaplątana w internetową sieć, potrafiłam co chwilę
sprawdzać fanpejdż- czy ktoś już polubił, czy jest wiadomość,
ile odsłon, itd.
Hierarchia wartości
Doszło do dziwnej sytuacji. Okazało
się, że więcej czasu poświęcam Facebookowi niż tworzeniu.
Promowałam działalność, której tak naprawdę nie było. Sam
produkt nie wystarczy, owszem, ale reklama bez niego jest zupełnie
bez sensu. Gdzieś po drodze, w tej pogoni za lajkiem, zagubiłam
właściwe proporcje. A moja igiełka- zapomniana, samotna-
czekała... Doczekała się. Teraz tańcuje, aż miło!