Mama wraca do szkoły- prawdziwe historie, które dodadzą ci skrzydeł

05:40:00 21 Comments A+ a-



Kilka miesięcy temu postanowiłam wrócić na studia. Było to dla mnie duże przeżycie, ponieważ swoją edukację zakończyłam w 2010 roku, a pracę obroniłam w 2012. Wypadłam z obiegu na wiele lat. Zapomniałam już, jak to jest- czytać ze zrozumieniem notatki, przygotowywać prace zaliczeniowe, uczyć się do egzaminów. Czuję się tak, jakby mój mózg był z betonu i nie chciał już przyswoić żadnej wiedzy. Wierzę, że to tylko przejściowy etap. Muszę rozgrzać swoje szare komórki, tak jak silnik w samochodzie zimową porą. Potem już pójdzie z górki.

Dlaczego powinnaś to zrobić?
Jesteś w ciąży lub masz już dziecko i chcesz wrócić do nauki? A może pragniesz rozpocząć studia, o których marzyłaś?

Zrób to! Dlaczego?
- wiedza to jedna z cenniejszych rzeczy, jakie posiadamy; coś, czego nikt nam nie odbierze!
- podnosząc swoje kwalifikacje, zwiększasz swoje szanse na znalezienie wymarzonej/lepszej pracy
- dajesz piękny przykład dziecku; pokazujesz, że można zawalczyć o swoje marzenia
- robisz to dla siebie; z pewnością na to zasługujesz
- twoja samoocena skacze w górę; udowadniasz sobie, że potrafisz
- uniezależniasz się od swojego męża/partnera; on zaczyna cię postrzegać w zupełnie nowy sposób
Z pewnością mogłabyś dopisać tutaj jeszcze mnóstwo innych powodów. Co cię jeszcze powstrzymuje?

Najczęstsze dylematy matek
Zapewne masz mnóstwo wątpliwości. Martwisz się, czy dasz sobie ze wszystkim radę:
- jak pogodzisz naukę z wychowaniem dziecka i prowadzeniem domu (a także z pracą)?
- co zrobisz z maluchem, kiedy będziesz jeździć na zajęcia lub weekendowe zjazdy?
- kiedy będziesz się uczyć?
- czy rodzina wesprze cię w twoich dążeniach?
- skąd znajdziesz na to wszystko siłę?

Poznaj historie tych kobiet- im się udało!
Tym razem nie mam dla ciebie żadnych gotowych rozwiązań. Poszukaj inspiracji w historiach tych dzielnych kobiet. Kiedy czytałam o ich poświęceniu, wytrwałości, konsekwencji-  miałam ogromne wyrzuty sumienia, że sama zwalam wszystko na brak czasu i odkładam naukę na później ;)

Pani Miniaturowa

Gdy tylko urodziłam, bliscy powiedzieli mi, że nie mogę robić sobie zbyt dużej przerwy w nauce, bo wypadnę z obiegu i będzie mi ciężej wrócić. Byli jak najbardziej za tym, abym poszła na studia, obiecali pomoc. Uznałam, że pewnie mają rację, dlatego zapisałam się na studia, gdy mały miał kilka miesięcy. Rok akademicki zaczął się, gdy mój synek miał niespełna 11 miesięcy, ale nie żałuję mojej decyzji. Studiowałam dziennie, dlatego zajęcia miałam codziennie, w różnych godzinach, często od 8 do 18 z dziwnymi przerwami. Na szczęście uczelnia była w moim mieście, choć niektóre jej budynki były "na krańcu świata", gdzie dojeżdżałam dwoma, trzema autobusami. To mnie zmobilizowało, żeby w trakcie wakacji między pierwszym, a drugim rokiem zrobić sobie prawo jazdy. Dawałam sobie radę dzięki pomocy moich rodziców i babci, która zajmowała się moim synkiem. Dzięki niej nie musiałam notorycznie "wagarować", brałam udział w praktycznie wszystkich wykładach, ćwiczeniach i laboratoriach, co odzwierciedliło się w dobrych ocenach. Ja zwyczajnie nie miałam czasu NA POPRAWKI, dlatego uczyłam się kiedy tylko się da, co niestety było dość trudne. Miałam na głowie wszystkie obowiązki "dorosłych": dom, zakupy, rachunki, sprzątanie, pranie, dziecko...no i studia. Oczywiście na tyle ile się dało, wspierał mnie w tym tatuś małego. Myślę, że gdyby nie rodzina, nigdy nie dałabym sobie rady sama, nie zdobyłabym wyższego wykształcenia, a co za tym idzie, byłabym bezrobotną mamą, lub pracowałabym w zawodzie niedostosowanym do moich potrzeb jako osoby niepełnosprawnej fizycznie. okresami na studiach były oczywiście sesje, gdy zdarzały się trzy egzaminy w ciągu jednego dnia, a mały akurat zachorował. To były najgorsze momenty, bo nie wiedziałam już w co ręce włożyć, dziecko płacze, ma gorączkę, stos naczyń pleśnieje w zlewie, nie ma pomysłu na obiad na następny dzień, a czeka nauka na trudny egzamin. Ale jakoś zawsze mi się udawało, miałam średnią bliską uzyskania stypendium naukowego, lecz niestety ostatecznie nigdy nie udało mi się go dostać, bo za każdym razem uczelnia podwyższała próg minimalny. Ale i to udało mi się przeżyć, przetrwać, przezwyciężyć. Uważam, że opłacało się te pięć lat troszkę pomęczyć, bo zaledwie dwa tygodnie po obronie pracy magisterskiej dostałam pracę, w której pracuję do dziś. Życzę wszystkim młodym mamom tyle samo szczęścia ile ja miałam i wspaniałych bliskich, którzy zawsze chętnie pomogą w potrzebie.

Oli Loli New Life

W ciążę zaszłam 3 miesiące po ślubie, dopiero co wynajęliśmy malutką kawalerkę, byłam na 2 roku studiów magisterskich. Dodatkowo zaczęłam studia podyplomowe więc od poniedziałku do piątku siedziałam w pracy, a KAŻDY weekend na uczelni. Zjazdy na magisterce i podyplomówce były na zmianę więc właściwie 7 dni w tygodniu byłam na chodzie. Gdy urodził się Oliś życie nas (a właściwie Jego) bardzo doświadczyło. Tuż po porodzie okazało się, że ma wrodzoną wadę serca zagrażającą Jego życiu. W trybie pilnym operowany w Warszawie, potem pod stałą kontrolą. Gdy zaczął się październik wróciłam na uczelnię - małym w weekendy zajmował się mój mąż lub mama. W pewnym momencie Oliwier trafił do szpitala więc biegałam w tą i z powrotem. Rodzina bardzo mnie wspierała, wykładowcy również. Informacja o tym, co się u mnie dzieje szybko się rozeszła i nawet wykładowca - psycholog proponował mi pomoc i wsparcie. Rodzina nie miała nic przeciw bym dalej się uczyła - wszyscy bardzo mnie wspierali i pomagali gdy tylko potrzebowałam pomocy. Szczególnie dopingował mnie tata, dzięki Niemu stałam się ambitna i uparta w dążeniu do celu. Zawsze też mogłam liczyć na wsparcie męża. Mnie osobiście bolało, że musiałam małego zostawiać w szpitalu i biegać na uczelnię - inne sytuacje były naturalne, ale szpital odcisnął na mnie swoiste piętno. Teraz chodzę na kurs niemieckiego. Mieszkam w Szwajcarii, więc nie mam z kim zostawić syna - na szczęście moja szkoła organizuje kursy dla matek z dziećmi, więc Oliś chodzi ze mną. Mało uczę się w domu, jeśli już to zawsze robiłam to wieczorami - nawet do 1:00 czy 2:00. Nie mam większych kłopotów z przyswajaniem wiedzy, więc nie miałam kłopotów związanych z brakiem czasu.

Milliehome

Zacznę od tego, że wiele (Jezu, jak ten czas leci!) lat temu przerwałam studia. Powody oczywiście błahe i nie cieszące się przejawami dojrzałości. Rok temu wróciłam na studia, ale już jako mama 8 miesięcznej Zosi. Nie było łatwo, bo ambitnie i chyba podświadomie karząc się za lata naukowego 'nic nie robienia', w jeden semestr postanowiłam zaliczyć ilość przedmiotów bliską 2 lat. Czekało mnie 40 różnych form zaliczeń, prac pisemnych, prezentacji, projektów grupowych i egzaminów. Do tego nie byłam w stanie uczęszczać do szkoły tylko zaocznie, więc musiałam zmierzyć się ze studiami w trybie dziennym. Nie było to łatwe wrócić do jednej ławki z osobami o blisko 10 lat młodszymi, ale (to dobrze, czy źle?) szybko się odnalazłam J  Miałam to szczęście, że moja szkoła znajduje się blisko domu babci Zosi, gdzie uwielbiała zostawać i nie zauważała mojej nieobecności (ach, te Babcie!) Uczyłam się głównie wieczorami, ale też w parku na kocu i gdzie tylko się dało. Jedną z prac pisaliśmy z mężem razem, takim oto jest wsparciem J Niezastąpiony w sytuacjach podbramkowych J  W tym roku jest już dużo łatwiej, zjazdów nie ma prawie wcale, prac mniej.. i zaczynam się rozleniwiać.. Wniosek nasuwa mi się na myśl jeden- im więcej mamy do zrobienia tym więcej uda nam się zrobić J

Z filiżanką kawy

Zaszłam w ciążę na "czwartym" roku studiów czyli na pierwszym roku magisterki. Studiowałam wtedy dziennie, a termin porodu miałam na październik, dokładnie wtedy gdy zaczynał się drugi czyli ostatni rok studiów magisterskich. Studiowałam dziennie: zarządzanie na UJ. Ponieważ zawsze miałam bardzo dobre wyniki bez problemu udało się mi się załatwić ITS (indywidualny tok studiów)- nie musiałam więc przyjeżdżać na ćwiczenia i wykłady- zaliczałam to eksternistycznie, ale rzadziej niż dwa razy w miesiącu. Będąc w ciąży dosyć źle się czułam, w dodatku zwaliło się na nas mnóstwo problemów- nie mówiąc o niespodziewanej ciąży. Bardzo się stresowałam (czekała mnie przeprowadzka 150 km do rodziny, bo mąż znalazł pracę w zupełnie innym województwie) a wizja kończenia studiów z dzieckiem u boku trochę mnie przerażała. Mimo wszystko udało się bez problemu ukończyć czwarty rok, zdałam nawet w czerwcu certyfikat CAE i w wakacje przenieśliśmy się do Żywca. Miałam rodzić w Krakowie- to też nie wyszło i w końcu rodziłam w Bielsku-Białej. Lekarze zbyt długo zwlekali z cesarką i w efekcie po porodzie córka była zainfekowana bakterią Ecoli, zdiagnozowano u niej wzmożone napięcie mięśniowe i przez 8 miesięcy czekało nas pasmo wizyt u lekarzy, rehabilitacje, ćwiczenia itp. W tym czasie musiałam się uczyć do egzaminów i pisać magisterkę, Oczywiście, byłam z dala od rodziny i jakiejkolwiek pomocy, nie mogłam liczyć na babcię, ciotkę, nawet koleżankę, bo w Żywcu nie znałam nikogo. Mąż pracował po 10 godzin dziennie, a ja musiałam prać, gotować, sprzątać, prasować sterty ubranek, uczyć się i opiekować dzieckiem. Jakoś dałam radę, ale bardzo schudłam i podupadłam na zdrowiu, niestety był to dla mojego organizmu zbyt duży wysiłek. Pracę magisterską obroniłam prawie w terminie (w wakacje leżałam w szpitalu w związku z problemami zdrowotnymi), więc obronę przesunęłam na listopad. Niemniej jednak udało się, obroniłam się na 5. Jak? Bo bardzo tego chciałam. Mówiąc, że pisałam magisterkę i uczyłam się do obu sesji z dzieckiem na kolanach ani trochę nie przesadzam. Córcię miałam oporną na spanie, więc z reguły uczyłam się recytując jej notatki i książki niczym bajeczki czy wierszyki. Po tym mega intensywnym roku miałam dosyć, bardzo dosyć, ale po dwóch latach znów zachciało mi się nauki i poszłam na podyplomowe studia pedagogiczne. Tym razem było z górki. Córcia była już mądrą dziewczynką, a tata wtedy już zwykle pracował po 8 godzin. Zjazdy miałam co dwa tygodnie: w soboty i niedziele. Melania zostawała z tatą i świetnie się bawili, a ja uczyłam się i pisałam prace zaliczeniowe wtedy gdy córka była w przedszkolu. Rodzina zawsze wspierała mnie w moich dążeniach do zdobywania wiedzy, kibicowali mi na odległość, mąż podobnie, choć on zdecydowanie czynniej brał udział we wspieraniu mnie J Ja jestem raczej takim typem zdolnej, solidnej, wzorowej uczennicy- to mi już zostało. Mam to szczęście, że błyskawicznie się uczę, szybko zapamiętuję i mam dobre zaplecze z liceum i ze studiów licencjackich (przeważnie jest tak, że większość rzeczy już gdzieś słyszałam lub czytałam). Poza tym, jestem uparta i mam silne poczucie obowiązku, jak już się czegoś podejmę- to zwykle to kończę. Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, doszłam do tego co naprawdę chcę w życiu robić i wiem, że to musi mieć związek z moją pasją czyli blogiem i fotografią. Na blogera nie trzeba mieć papierka, ale fotografowi każdy się przyda więc... Kilka dni temu złożyłam papiery na kurs zawodowy na fototechnika i czekam, aż uzbiera się grupa i kurs ruszy J

Mama 24h

Jedne studia magisterskie skończyłam w marcu zeszłego roku, trzy tygodnie przed porodem J Teraz robię drugie studia magisterskie z logopedii. Wybrałam KNO, czyli kształcenie na odległość ze względu na małą ilość zjazdów. Niestety, okazało się, że nie będzie tak kolorowo. Jako że kierunek jest ciężki, w pierwszym roku mamy 16 zjazdów, to bardzo dużo. Zjazdy mam w soboty i niedziele, a ich częstotliwość jest różna. Czasami jeden weekend zjazd, później weekend wolny albo trzy zjazdy pod rząd. W tym czasie z Zosią zostaje tatą albo jedną z babć J Na te studia pchnął mnie właśnie tata Zosi. Chce, żebym otworzyła własny gabinet i mogła pracować w domu. W końcu się zgodziłam i tak oto dalej się edukuje :D Czas na naukę jest wieczorami, gdy Zosia już śpi, ale jestem tak zmęczona, że często notatki zlewają mi się w jedną całość - to chyba największa trudność w uczeniu się z dzieckiem w domu. I ilość zjazdów - masakrycznie dużo! Ale trzeba przetrwać J

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nigdy też nie będzie właściwego momentu na rozpoczęcie nauki.  Mam nadzieję, że poniższe przykłady tylko utwierdzą cię w podjęciu tej decyzji i za jakiś czas napiszesz mi, że było warto :)

Dziękuję z całego serca Dziewczynom za to, że zgodziły się opowiedzieć mi swoje historie- nie zapomnijcie zajrzeć do nich!



"Dzięki diecie i ćwiczeniom nauczyłam się planować sobie dzień"- wywiad z Agnieszką, która walczy o lepsze i zdrowsze ciało

13:42:00 2 Comments A+ a-


Mamy końcówkę stycznia. Wiele z nas pewnie wciąż trzyma na widoku kartkę z postanowieniami na 2016 rok. Możliwe, że jest wśród nich również jeden z najtrudniejszych celów. Mityczny, owiany złą sławą, który pochłonął już tyle ofiar...! Obiecujemy to sobie co roku- schudnę!
O swojej drodze do lepszego i zdrowszego życia, która trwa już 15 miesięcy, opowiedziała mi Agnieszka- kobieta, która mnie inspiruje.
Mama i żona, pracuje na zmiany- nie ma lekko! A jednak pokazuje, że można osiągnąć wymarzony efekt. Agnieszka uczy mnie, że nie wystarczy tylko chcieć- trzeba zacząć działać!

Zacznijmy od bardzo ważnej rzeczy, moim zdaniem. Czy od zawsze miałaś problemy z wagą?

Agnieszka: Nigdy nie miałam problemów z wagą, dopóki nie zaszłam w ciążę i wtedy przypałętała się niedoczynność tarczycy. Kilogramy szły w górę tak naprawdę z powietrza...

Czyli problemy z wagą mogą nas dopaść w każdej chwili...Co Cię w takim razie skłoniło do zmiany trybu życia na zdrowszy?

Agnieszka: Do zmiany mojego wyglądu, jak i odżywiania, skłoniły mnie... ubrania, które w większości były w sklepach w rozmiarach, o których mogłam tylko pomarzyć!

Grunt to odpowiednia motywacja ;) Z jakimi trudnościami musiałaś się zmierzyć w drodze do lepszej wersji siebie? Jak sobie z nimi radziłaś?  

Agnieszka: Największą trudnością, z jaką przyszło mi się zmierzyć, była moja chora tarczyca (choroba Gravesa- Basedowa)- notoryczne skoki TSH z nadczynności w niedoczynność i tak przez ponad dwa lata.  Ale odpowiednio zbilansowana dieta bogata w jod (wraz z lekami) pomogła wyleczyć  tarczycę.

Co było Twoją największą motywacją?

Agnieszka: Największą motywacją były dla mnie ubrania sprzed ciąży- obiecałam sobie jeszcze kiedyś je założyć :)

Wszystkie kobiety na pewno to zrozumieją ;) Korzystałaś z jakiś grup wsparcia? Jeśli tak, to co one Ci dawały? W jaki sposób były pomocne?

AgnieszkaTak,  należałam do dwóch grup- "Sportsmama", znana z telewizji i grupa "Ale schudłaś...!!! Babski szokfit". Grupy przede wszystkim pomagały dojrzeć te różnice, których człowiek sam nie byłby w stanie zauważyć. Jak wiadomo, my kobiety jesteśmy krytyczne i ciągle nam coś w naszym wyglądzie nie pasuje.

To prawda ;) Czy miałaś chwile zwątpienia? Co pomagało Ci wytrwać w walce?

Agnieszka: Oczywiście, jak każdy! Zdarzały się miesiące, kiedy efekty były słabsze i to najbardziej demotywowało- wtedy patrzyłam na zdjęcie, kiedy zaczynałam i motywacja wracała na właściwe tory

Jak teraz wygląda Twoje życie w porównaniu z tym, co było przed odchudzaniem i zmianą nawyków żywieniowych?

Agnieszka Jak wygląda moje życie? Lepiej! Na pewno zwracam uwagę na to, co jem, nie pcham w siebie śmieciowego jedzenia, nie cierpię na bóle żołądka, mam więcej energii, chodzę najedzona, ale nie przejedzona :D
Dzięki diecie i ćwiczeniom nauczyłam się planować sobie dzień pod kątem: dom,praca,dieta.

Mówi się, że dieta to 70% sukcesu, natomiast pozostałe 30 % to odpowiednie ćwiczenia. Co trenujesz?

Agnieszka: W domu trening siłowy na ciężarach i cardio na orbitreku :)

Od czego najlepiej zacząć zmiany w swoim życiu? 

Agnieszka: Zmiany najlepiej zacząć od małych celów, nie zakładać sobie, że w miesiąc muszę schudnąć 5 kilo, bo z tym może być różnie. Podejść do tego tematu ze spokojem i cierpliwością i pamiętać, że wyznacznikiem fit ciała nie jest waga, a centymetry i lustro.

W czym tkwi sekret skutecznego odchudzania, Twoim zdaniem? 

Agnieszka Moim zdaniem sekret udanego odchudzania zaczyna się w naszej głowie- musimy ułożyć sobie odpowiedni plan i konsekwentnie dążyć do celów.

Czy przekonałaś również swoją rodzinę do zdrowego odżywiania? 

Agnieszka: Większość potraw jemy wspólnie, staram się gotować zdrowo, ale wiadomo- nie zawsze mąż ma ochotę na warzywka ;P 

A Twoja córcia?

Agnieszka: Mała je wszystko to, co my :)

Zatem nie będzie problemu, aby i jej zaszczepić zdrowe nawyki żywieniowe :) Jakie masz plany i cele, związane z nowym trybem życia? Za co powinniśmy trzymać kciuki? 

Agnieszka: Nigdy nie planuje nic na zapas. W tym momencie pracuję nad rzeźbą i za to trzymajcie kciuki, abym latem mogła się pochwalić lepszym ciałem, takim jak sprzed ciąży!

Trzymam kciuki, oczywiście! I życzę Ci dużo siły i wytrwałości!

Są takie sytuacje, kiedy obraz mówi więcej, niż tysiąc słów- popatrzcie na te zdjęcia! Zmotywowane? No to ruszamy tyłeczki i już dziś walczymy o piękniejsze i zdrowsze ciało! :)









"Już wtedy było wiadomo, że Asia i szycie to będzie miłość na całe życie"- wywiad z Asią, właścicielką Rojkowej pracowni

07:38:00 8 Comments A+ a-


W każdej torebce, która wychodzi spod rąk Asi, można się z miejsca zakochać. Projekty, które rodzą się w Rojkowej pracowni uwodzą pięknem, stylem i dbałością o każdy szczegół. Asia uczy mnie, że można podążać za swoją pasją, ale nie zawsze musi się ona stać dochodowym biznesem. Czasami wystarczy, że jest i pomaga nam oderwać się od trudów codzienności. 
Przedstawiam Wam Asię, szczęśliwą żonę i mamę dwóch urwisów, projektantkę pięknych toreb, socjolożkę z wykształcenia- kobietę, która mnie inspiruje.

Opowiedz, proszę, jaka była droga od pani socjolog do Rojkowej pracowni? 

Asia: Właściwie to te dwie rzeczy się ze sobą w ogóle nie łączą. Socjologię skończyłam dla siebie. Nigdy nie miałam zamiaru pracować w tym zawodzie. Na studiach zgłębiłam wiedzę, która mnie zawsze interesowała i tyle mi wystarczyło. Szycie natomiast jest ze mną całe życie. Jest jako pasja, hobby i odskocznia od codzienności. Moje prace zarobkowe nigdy nie były związane ani z socjologią, ani z szyciem i taka różnorodność chyba mi bardzo odpowiada. Jestem typem człowieka, który szybko się nudzi i potrzebuję różnych bodźców z różnych stron:)

Od zawsze lubiłaś szyć, czy to przyszło do Ciebie z wiekiem? W jakimś konkretnym momencie? 

Asia: Obsługi maszyny nauczyłam się już w pierwszych latach podstawówki i załapałam bakcyla. Pamiętam, jak w trzeciej klasie uszyłam sobie niebieskie spodnie dresowe. Byłam z siebie strasznie dumna, tym bardziej, że te spodnie nadawały się do noszenia. Ale nie była to pierwsza rzecz, którą uszyłam. Mając kilka lat (może 6) szyłam ręcznie ubranka i pościel dla mojej barbie. Już wtedy było wiadomo, że Asia i szycie to będzie miłość na całe życie :)

Czy planujesz przekuć swoją pasję w biznes?

Asia: Na dzień dzisiejszy nie jestem na to gotowa. Powodów jest wiele. Podziwiam ludzi, którzy żyją ze swoich ręcznie wykonywanych produktów. Szczególnie takich, którzy robią to w domu, sami. Mnie, po roku takiej pracy, zaczęła przytłaczać samotność. Jest ogromna różnica między pracą w domu a pracą wśród ludzi, poza domem. Trzeba chyba mieć do tego predyspozycje. Mi osobiście kontakty wirtualne w żaden sposób nie są w stanie zastąpić kontaktów bezpośrednich, których potrzebuję na co dzień. Jest też inna kwestia – wszystko ogarniam sama (no, z małą pomocą męża) – od zakupów, projekty, szycie, po sprzedaż i kontakty z klientkami i klientami. Bywa, że jest tego naprawdę sporo, ale żeby zyski były odpowiednio duże, musiałabym chyba kogoś zatrudnić, oddać komuś część szycia, a tego nie potrafię zrobić. Nie o to mi chodzi, żeby iść na ilość i zarabiać kokosy. Ja lubię pracę spokojną, dokładną, lubię mieć kontrolę nad każdym szwem i poczucie, że każda moja torba jest wyjątkowa. Myślę, że klientki też widzą to moje poświęcenie w swoich torbach i o to chodzi. Pozostanę więc na razie przy slow fashion.

Zamierzasz wrócić do swojej pracy po urlopie wychowawczym?

Asia: Tak, w czerwcu kończy mi się urlop wychowawczy i wracam do pracy. Tęsknię za dziewczynami i za moim biurkiem. Jeszcze parę miesięcy temu myślałam, że porzucę to wszystko dla szycia, ale czas zweryfikował moje nastawienie. Szyć oczywiście będę nadal, bo raczej nie potrafiłabym bez tego żyć, ale będę musiała się trochę inaczej zorganizować.

Co sprawia Ci największą radość w projektowaniu i szyciu?  

Asia: Uwielbiam cały proces. Najpierw obmyślam projekt, najczęściej w głowie, czasami rysuję. Później tworzę wykrój, wycinam wszystkie części, nawlekam odpowiednie nici w mojej juki i wtedy zaczyna się moja najbardziej lubiana część, czyli łączenie wszystkiego w jedną całość. Tak, to łączenie lubię najbardziej :)

Skąd czerpiesz pomysły na torebki?  

Asia: Kiedyś oglądałam masę toreb w internecie, gazetach czy na ulicy. Patrzyłam co jak jest uszyte, jakie są zastosowane rozwiązania. To była tak jakby nauka. Większość rzeczy jednak ostatecznie wypracowałam metodą prób i błędów. Teraz już rzadko oglądam inne torebki. Projekty tworzę spontanicznie lub pod materiał, z którego mam szyć.

Pamiętasz jeszcze swoją pierwszą sprzedaną torebkę? :)

Asia: Pamiętam torebkę ze spodni sztruksowych, ale czy to była pierwsza, to pewna nie jestem. Sprzedałam ją w sklepie z ciuchami, który kiedyś prowadziłam (to było chyba z 10 lat temu).  

Jak zorganizowałaś sobie pracę w domu? Masz jakieś dobre rady? 

Asia: Jeśli chodzi o plan dnia, to przy dwójce dzieci ciężko taki w ogóle ułożyć. Zazwyczaj dzień toczy się spontanicznie. Staram się zorganizować te parę godzin na szycie i najczęściej się udaje. Szycie jednak traktuję jak przyjemność a wyznaję zasadę, że najpierw obowiązki, potem przyjemności. Nie siadam więc do szycia gdy mam w domu bałagan lub jakieś niezałatwione sprawy. Zresztą lepiej mi się szyje, jak wiem, że nic nie „czeka w kolejce”. Wiadomo jednak, że zdarzają się wyjątki, gdy wszyscy w nocy śpią a ja szaleję przy maszynie, bo nie mogę nie szaleć, albo gdy dzieci robią w domu rozróbę, za moim przyzwolenie, bo ja akurat mam jakąś super mega torebkę do uszycia.
 Jeśli chodzi o dobre rady, to chyba nie czuję się kompetentna, by takich udzielać. Z organizacją u mnie słabo i choć robię to, co kocham, to moim życiem najczęściej rządzi chaos. Jedyne co mogę polecić, to by słuchać zawsze tego, co podpowiada nam nasze serce i intuicja, nie inni ludzie. 

Wspaniałe podsumowanie naszej rozmowy :) Dziękuję Ci bardzo, że mogłam ją z Tobą przeprowadzić. Mam nadzieję, że powrót do pracy będzie taki, jak sobie zaplanowałaś i znajdziesz czas na szycie. 

Z Asią możecie się skontaktować za pośrednictwem jej bloga, fanpage na FB oraz sklepu na DaWanda.pl - zajrzyjcie tam koniecznie! 


rojkowa.pl

http://pl.dawanda.com/shop/Rojkowa-pracownia

https://web.facebook.com/rojkowa



 






 

Dostosuj swoją aktywność do własnego chronotypu- jesteś sową czy skowronkiem?

04:48:00 14 Comments A+ a-


Lubię wcześnie wstawać. A może tylko tak mi się wydawało? Całkiem możliwe, że uległam społecznej presji i uwierzyłam, że zrywanie się z łóżka o świcie jest korzystniejsze dla mojego zdrowia. Jak jest naprawdę? Czy skowronek jest rzeczywiście bardziej pracowity od sowy?

Okołodobowy typ aktywności- to on jest wszystkiemu winien
W naszym organizmie wiele procesów ma charakter cykliczny. Jako klasyczny przykład można podać rytm snu i czuwania, w czasie którego zmienia się nasza koordynacja ruchowa, temperatura, stężenie hormonów (np. melatoniny, kortyzolu, hormonu wzrostu), ciśnienie tętnicze, czy szybkość akcji serca. To dlatego nawet podczas stanu chorobowego termometr wskaże niższą temperaturę rano niż wieczorem. Co więcej, w zależności od określonej pory dnia, jesteśmy bardziej lub mniej narażeni na różne choroby!
Na rytm okołodobowy wpływ ma nasz wewnętrzny zegar biologiczny, ale również zewnętrzne czynniki, takie jak światło. Podobnie jak u zwierząt, u ludzi okołodobowy rytm aktywności to sprawa bardzo indywidualna i zależy od naszych uwarunkowań genetycznych, wieku, płci, czynników socjoekonomicznych (naszych obowiązków- pracy, nauki), ekspozycji na światło. Stwierdzono nawet, że chronotyp zależy również od sezonu, w jakim przyszliśmy na świat (wśród ludzi urodzonych w sezonie jesienno- zimowych jest większy procent „sów”).

Dlaczego powinniśmy określić nasz indywidualny chronotyp?
Naukowcy wyodrębniają typy od skrajnie rannych („skowronków”) do skrajnie wieczornych („sów”). Między nimi jest jeszcze typ pośredni, który jest najbardziej rozpowszechniony. W jaki sposób możemy wykorzystać wiedzę na temat naszego chronotypu? Aby ułatwić sobie życie!
Wykazano bowiem zależność pomiędzy okołodobowym typem aktywności, a przebiegiem i efektywnością snu, regularnością trybu życia, dobowymi zmianami poziomu nastroju i lęku.
Kiedy już poznamy nasz chronotyp, będziemy mogli dostosować jeśli nie całe życie, to chociażby kilka jego aspektów do naszego wewnętrznego zegara.

Kim jesteś- skowronkiem, czy sową?
Skowronki nie mają problemu ze wczesnym wstawaniem. Zazwyczaj nie potrzebują hektolitrów kawy na pobudzenie, a ich szczyt aktywności przypada na godziny między 12:00, a 14:00. Natomiast sowy chętnie pospałyby nawet do południa, ponieważ największą zdolność do pracy wykazują w godzinach 16:00- 18:00. Typy skrajnie wieczorne nie mają problemu z pracą w nocy, a także nie cierpią z powodu zarwanych nocek. Co innego ze skowronkami- kiedy nie prześpią odpowiedniej dla siebie liczby godzin, budzą się w opłakanym stanie.

Czy sowa może przeobrazić się w skowronka (i odwrotnie)?
Po przeanalizowaniu wielu artykułów na ten temat, moja odpowiedź brzmi: nie! Nie zmienimy naszego chronotypu, możemy jedynie próbować zaakceptować inne warunki, z jakimi przyszło nam się zmierzyć. Skrajna sowa nigdy nie pokocha porannych pobudek, ale co ma zrobić, skoro pracuje w biurze? Podobne katusze będzie przeżywać skowronek, który musi chodzić na nocne zmiany. Co począć w takich przypadkach? Może jedynie (i aż!) zmienić pracę. Dlatego jeśli mamy taką możliwość, powinniśmy dostosować swoją aktywność do naszego indywidualnego chronotypu.
Jeżeli nie możemy zmienić naszej sytuacji zawodowej, spróbujmy dostosować inne aspekty naszego życia do określonego typu: nie zapisujmy się na basen przed pracą, jeśli jesteśmy sową albo nie umawiajmy się na jogging po 20:00, jeżeli jesteśmy skowronkami.

Dlaczego skowronki są lepiej postrzegane w społeczeństwie?
Pracowitość od wieków łączy się ze wstawaniem skoro świt. Rolnik budzi się z kurami, pracuje w pocie czoła cały dzień i zasypia po zachodzie słońca- taki obrazek utrwalił się w ludzkości i stąd całe zamieszanie. Żaden z chronotypów nie jest ani lepszy ani gorszy- po prostu różnią się od siebie. Są pewne predyspozycje, którymi odznaczają się sowy i skowronki. Uważa się, że typy skrajnie wieczorne to osoby kreatywne, artystyczne dusze. Natomiast typ skowronka charakteryzuje się większą sumiennością i zorganizowaniem. Ale to tylko uogólnienia. Człowiek jest mieszanką wielu cech i często wymyka się takim klasyfikacjom.
Dzisiaj o wiele łatwiej odnaleźć się w życiu sowom, ponieważ jest mnóstwo możliwości wykonywania pracy zdalnie, w domowym zaciszu.

Gdyby to wszystko było takie proste...
Oczywiście, nie jest! Okazuje się, że większość ludzi to typ pośredni. Nasz chronotyp zmienia się także wraz z wiekiem. Małe dzieci wykazują tendencję do typu skrajnie rannego, młodzież reprezentuje typ skrajnie wieczorny, a ludzie starsi przeobrażają się skowronki. Nasz właściwy chronotyp ujawnia się w wieku dojrzałym i właśnie wtedy możemy najbardziej skorzystać na jego znajomości.

Najpopularniejszym kwestionariuszem, za pomocą którego można sprawdzić swój okołodobowy typ aktywności, jest Morningness- Eveningness Questionnaire (MEQ-SA). Ściągniecie go w języku polskim TUTAJ. Możecie również skorzystać z wersji skróconej testu, wzbogaconej o charakterystykę każdego typu (tutaj).

Ja jestem typem pośrednim, a ty?




Dzisiejszy wpis został ozdobiony piękną grafiką od Adrianny Frasz. Zapraszam serdecznie na jej blog oraz stronę na Facebooku- Zagubiona w wyobraźni.

Nie obawiaj się zmiany- otwórz się na nowe wyzwania

02:38:00 9 Comments A+ a-



Zmiany wzbogacają nasze życie. Kolejna ścieżka, którą dopiero przecieramy, to nowe możliwości. Otwórzmy się na nie. Nie bójmy się zaryzykować, nawet jeśli na końcu okaże się, że nie tędy droga. Zebrane doświadczenia na pewno zaprocentują w przyszłości.

Nie uciekajmy od podejmowania decyzji
Całe nasze życie składa się z rozmaitych decyzji. Tych na pozór błahych: co dzisiaj na obiad?, jaki kolor sukienki? Ale również tych ważnych, które kierują naszą przyszłością. Ostatnio pisałam o odpowiedzialności (ZOBACZ)- nikt nie zdejmie z nas tego ciężaru. Nawet jeśli oddamy stery naszego życia w cudze ręce, zawsze my będziemy ponosić konsekwencje.

Szukajmy własnej drogi cierpliwie
Poszukiwanie życiowej drogi to długotrwały proces. Być może udało ci się trafić w dziesiątkę za pierwszym razem- to cudownie! Jeśli jednak wciąż nie jesteśmy pewne, w którą stronę pokierować nasze życie, musimy uzbroić się w cierpliwość.

Kiedy pojawia się właściwy moment, zaryzykujmy
Nie bójmy się zaryzykować. Dopóki nie sprawdzimy się w jakiejś roli, nie dowiemy się, czy ona jest dla nas. A może to właśnie "ta jedyna"? Co, jeśli taka szansa już się nie powtórzy. Czy możemy sobie pozwolić na takie marnotrawstwo okazji?

Zmieniajmy nasze życie z rozwagą
Kiedy mamy na utrzymaniu rodzinę jest to ryzyko kontrolowane, ponieważ czujemy się odpowiedzialne za ludzi, których kochamy. Jeśli zmiana łączy się z uszczupleniem domowego budżetu, to zróbmy wszystko, aby nasi najbliżsi tego nie odczuli. Zrezygnujmy ze swoich drobnych przyjemności, ale nie przekreślajmy naszych celów.

Nie obwiniajmy się za "stracony czas"
Jeśli czujemy, że musimy zmienić swoje życie o 180 stopni, nie żałujmy "straconego czasu". Niczego nie straciłyśmy. Zyskałyśmy tylko mnóstwo doświadczeń. Jesteśmy mądrzejsze! Nie popełnimy już tych samych błędów.

Planowania można się nauczyć- sprawdźmy, jak może zmienić się nasza efektywność dzięki tworzeniu planów

02:31:00 19 Comments A+ a-

Planowanie to sztuka, której każdy może się nauczyć, jeśli tylko tego chce. Musisz być przekonana do takiej metody, inaczej wszelkie listy będą cię tylko niepotrzebnie stresować. Zanim jednak zdecydowanie ją odrzucisz, sprawdź, jak to się u ciebie sprawdza w praniu. Może właśnie tego elementu organizacji brakuje tobie na co dzień?



Dlaczego planowanie jest takie ważne?

Czy zastanawiałyście się kiedyś, dlaczego jedni ludzie osiągają w życiu tak wiele („wiele” jest tutaj pojęciem względnym i to wy decydujecie o tym, ile w sobie zawiera), a inni wciąż tylko marzą i tkwią w martwym punkcie? Ci pierwsi wcale nie muszą być bardziej utalentowani, czy pracowici. Oni potrafią przekuć marzenia w cele, które są osiągalne i mają określony termin realizacji.



Dlaczego powinnyśmy spisać nasze cele?

Kiedy zapiszemy nasze cele i marzenia, nagle przybierają one materialny wymiar. Już nie są tylko ulotną myślą, ale wyraźnym kształtem, na razie złożonym z liter. To, co jest już napisane, jeszcze silniej działa na naszą wyobraźnie- możemy dopisać kolejne podpunkty i uporządkować chaotyczne myśli.



Dlaczego nie udaje nam się dotrzymywać założeń planu?

Każda z nas jest inna. Może twórczy chaos bardziej cię motywuje? Na widok tabelek, list i terminarzy dostajesz gęsiej skórki? Nic na siłę! Prawdopodobnie ta metoda organizacji czasu nie jest stworzona dla ciebie, co wcale nie oznacza, że jesteś na straconej pozycji. Planowanie tylko wtedy ma sens, kiedy czujesz, że jest ci potrzebne.



Dlaczego planowanie jest takie trudne?

Planowania trzeba się nauczyć. Zanim znajdziemy tę właściwą metodę, z pewnością po drodze popełnimy wiele błędów. I bardzo dobrze! Tej wiedzy nie osiągniemy w jeden wieczór, kiedy to wyciągamy terminarz i zapełniamy go zadaniami na kolejne dni i miesiące. Plan zawsze musi być dostosowany do naszego życia, nie odwrotnie.



Zabawę z planowaniem zaczęłam od spisania celów na grudzień i już natknęłam się na pierwsze trudności. Przede wszystkim, wypisałam zbyt dużo zadań. Nie uwzględniałam wielu czynników (opieka nad dzieckiem, prowadzenie domu, odpoczynek!). Ale nie wyrzuciłam planu do kosza. Po prostu, po pierwszym tygodniu przeniosłam część zadań na kolejne dni, a nawet miesiące.



Dlaczego planowanie może być takie fajne?

Kiedy odhaczamy kolejne zrealizowane cele, przepełnia nas duma- wspaniałe poczucie dobrze spełnionego obowiązku, które uzależnia!



Planowanie może stać się kreatywną zabawą. To przecież nie musi być tabelka w Excelu, czy zapełnianie stron w kalendarzu. Możemy zagospodarować drzwi od lodówki, na której umieścimy kolorowe karteczki z zadaniami- a przecież w kuchni spędzamy dużo czasu, prawda? :)

Marzy mi się tablica korkowa nad biurkiem, a na niej prawdziwa mapa marzeń! Można wykorzystać sortery na dokumenty lub kolorowe pudełka, w których mamy posegregowane zadania- tutaj ogranicza nas tylko wyobraźnia!



Pamiętajmy tylko o jednym- plany muszą być elastyczne, dopasowane do naszego trybu życia. Dopisujmy, skreślajmy, zmieniajmy- nie trzymajmy się sztywnych ram. Bierzmy pod uwagę również pojawienie się nieprzewidzianych sytuacjach, którego mogą posłać nasze plany w diabły ;)

Jak pisać o czymś, co zostało już napisane- 4 dobre rady ode mnie dla siebie samej

04:10:00 17 Comments A+ a-

Czy zdarzyło się Wam kiedyś, że ktoś ukradł Wasz pomysł? Ale nie w realnym świecie, tylko na poziomie podświadomości? Bezczelnie wkradł się do Waszej głowy i skopiował Wasze myśli? Ostatnio często staję się ofiarą takich napaści. Niestety, nie mogę zgłosić tego problemu na policję, dlatego postanowiłam wylać swoje żale tutaj.

Znowu mnie to spotkało. W mojej głowie narodził się pomysł. Fantastyczny, mówię Wam. A potem odpaliłam internet i historia się powtórzyła- ktoś już na to wpadł. Już o tym napisał. Mina mi zrzedła, smutno się zrobiło. A miało być tak pięknie! Zrezygnowana, skreśliłam ze swojej listy ten punkt. Trudno, jeszcze nie raz przyjdzie mi do głowy świetna myśl- może wtedy zdążę o tym napisać?

Poprzedni akapit to stek bzdur, choć do niedawna tak właśnie stawiałam sprawę- prawie że na ostrzu noża. Wszystko albo nic. Ja kontra cały świat. Przez takie myślenie kilka fajnych pomysłów odeszło w zapomnienie tylko dlatego, że ktoś przede mną już się wypowiedział na dany temat.

A teraz wspólnie zastanówmy się, jakie popełniałam błędy?

Nie oczekuj, że inni będą chować się z własnym zdaniem

Na świecie żyje tyle ludzi i każdy ma prawo do własnego zdania. Nie jestem jedyną osobą myślącą na tej planecie, więc muszę się liczyć z tym, że zawsze znajdzie się ktoś, kto wpadnie na podobny pomysł. Prawdopodobieństwo, że pomyślałam o tym pierwsza, jest znikome, dlatego naprawdę nie warto się tym przejmować, tylko robić swoje.

Jeśli wiele osób porusza ten temat, to znak, że jest on na czasie- wykorzystaj to

Skoro poruszyło nas to samo, to znaczy, że temat jest na czasie i tym bardziej warto o tym mówić. Nie warto przejmować się opiniami, że piszesz pod publiczkę, taplasz się w „gównoburzy”, czy wykorzystujesz moment, aby na chwilę zaistnieć- jeżeli coś ci leży na sercu, pisz śmiało. Jeśli jesteś w tym szczera, to nigdy nie będziesz na straconej pozycji.

Internet jest bardzo pojemny- dla każdego znajdzie się miejsce

Trzeba tylko o to miejsce zadbać. Jeśli piszesz od jakiegoś czasu, to masz już grono swoich czytelników, którzy z chęcią przeczytają, co ty masz do powiedzenia nawet na najbardziej oklepany temat. Jeśli masz ich wciąż niewielu, postaraj się o to, żeby było ich więcej. Patrzysz na liczby odsłon i komentarzy u blogerów, których podziwiasz i chcesz zaszyć się w najciemniejszej dziurze? Pomyśl sobie, że oni kiedyś też musieli zacząć od zera.

Nie bój się konfrontacji z innymi- wyróżniaj się na ich tle

Ktoś już o tym napisał? Ktoś zrobił, to o czym myślisz już od dawna? To nie powód, aby rezygnować ze swoich planów. Po prostu zrób to inaczej. Przecież jesteś wyjątkowa. Z pewnością nikt nie podejdzie tego, tak jak ty. Ugryź ten temat z zupełnie innej strony. Dodaj coś od siebie. Czytelnicy na pewno to docenią.

Takie mam rady dla samej siebie:)
Czy wy też czasami borykacie się z takimi dylematami?