Na trawce

05:39:00 5 Comments A+ a-


Tak niewiele trzeba, żeby zadowolić dziecko. Wywołać uśmiech na jego twarzy. Dzisiaj przekonałam się o tym po raz kolejny. Takie moje małe olśnienie, z którym chcę się z Wami podzielić- bo jak często zdarza się okazja, aby radośnie zawołać: „Eureka, to jest to!”?

Gdzieś w mojej głowie zakopała się taka myśl, że muszę dostarczać moim dzieciom multum rozrywek- inaczej nie będą się prawidłowo rozwijać, nie poznają świata, nie zechcą nawiązywać kontaktów. Zatem, jeśli spacer, to w miejsca, które mają coś do zaoferowania. Najlepiej, żeby był wypasiony plac zabaw, fontanny, jeziora, łabędzie i karuzele- no, troszkę sobie tutaj pobujałam w obłokach, ale rozumiecie, o co mi chodzi. Fajerwerki!

Tymczasem, do pełni szczęścia wystarczył mojej starszej córce kawałek trawy pod blokiem i piłka. Mamy tutaj drzewko, dwie ławki i trawnik. Hania sobie beztrosko hasa, Zosia śpi w wózku, a ja leżę na kocyku i czytam.

Od kiedy jest z nami najmłodsza pociecha, spacer to dla mnie spore przedsięwzięcie logistyczne. Hania wciąż lubi wózek, jest za mała na długie przechadzki. Z kolei, ja jakoś nie widziałam siebie sunącej po łódzkich chodnikach i ciasnych sklepowych alejkach z podwójnym wózkiem. Dlatego jeśli wychodzę z dziećmi sama, Zosia jest w chuście, a Hania w wózku. Ale nawet wtedy jest to spore wyzwanie.

Dlatego nie zgrywam już mecenasa kultury i po prostu krążymy po najbliższej okolicy. A kiedy nie mam ochoty i na takie wojaże- bawimy się na naszej trawce. Wszyscy są zadowoleni.

Warto sobie czasami odpuścić. Strategie są wszędzie, wystarczy wyciągnąć po nie ręce.